To prawda, że Palikot odważa się mówić o tematach tabu w sprawach leżących na styku państwa i Kościoła. Prawda, że ma pieniądze, pozwalające - być może - na sfinansowanie swojej inicjatywy do czasu, gdy uzyska ona prawo do państwowych subwencji. To prawda, że trafnie wskazuje na zwyrodnienie naszego systemu partyjnego i na etatystyczne skrępowanie inicjatywy obywateli. To wszystko prawda, a jednak Palikot mnie nie kręci. Palikot mnie nie kręci, bo wydaje mi się człowiekiem z jednej strony obdarzonym nadmiarem talentu showmana, a z drugiej strony - człowiekiem pozbawionym własnych przekonań. To jest mieszanka, która mnie odrzuca od niego na bezpieczną odległość. Palikot to mieszanka typowa dla popkultury, a popkultura to jest coś dla mnie nieznośnego. Weźmy takie tabloidy. Nie jest przecież tak, że głoszą one samą nieprawdę, owszem, niekiedy zdarza im się podać informacje prawdziwe i to niedostrzeżone przez inne media. Ale sposób ich prezentowania jest obrzydliwy. Wzbudza de-gust. Z tym de-gustem trzeba oczywiście uważać, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. Dziennikarz ani komentator polityczny nie może kierować się w swoich opiniach wyłącznie względami estetycznymi. Z faktu, że "Super Express" podał w swoim czasie szokującą informację o senatorze Piesiewiczu w sposób tabloidowy, nie wynika, że nie było problemu Piesiewicza, jak twierdzili wtedy niektórzy komentatorzy-esteci. Podobnie jest i z Palikotem. Z faktu, że poseł z Lublina szokuje i obraża, nie wynika, że fakty, które wskazuje, nie istnieją. Komisja Majątkowa istnieje - niestety. Ale ja bym wolał mówić i o Komisji Majątkowej, i o religii w szkole, i o in vitro, i o ustawie antyaborcyjnej - inaczej. Już mniejsza o to, że mam w tych sprawach poglądy nieidentyczne z Palikotem (nie sprowadzałbym np. problemu aborcji do "prawa do dysponowania własnym brzuchem"). Jednak ważniejszą przeszkodą wydaje mi się sposób rozprawiania o tych kwestiach, sposób, który przyciąga do Palikota ludzi obsesyjnie zafiksowanych na tych problemach, ale niezdolnych do poważnej rozmowy. Do Palikota idą tacy ludzie, jak Dominik Taras, młody człowiek, który skrzykiwał w lecie innych młodych, żeby się naśmiewać ze staruszek, modlących się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Pan Taras ma naprawdę siano w głowie - kto nie wierzy, niech przeczyta rozmowę z nim we wczorajszej "Wyborczej". Palikot przyciąga też takich, jak Kazimierz Kutz. Z całym szacunkiem dla jego sztuki (piękne filmy o Śląsku - mówię to bez cienia ironii), reżyser zatracił się ostatnimi laty w polityce pojmowanej jako zwalczanie inaczej myślących. Kutz jest - przykro to powiedzieć, zważywszy na jego siwe włosy i życiowy dorobek - przykładem sekciarstwa w polskiej polityce. Już w Platformie uprawiał taką politykę, u Palikota może być z tym tylko gorzej. Nie wiem, czy Palikot przebije się do Sejmu, czy nie. Wiem, że jest nową odmianą populizmu w polskiej polityce. Każdy populizm wyraża jakieś prawdziwe problemy. Radio Maryja je wyraża, Samoobrona je wyraża - mimo to nie przestają być populistyczne. Podobnie Palikot. Roman Graczyk