Pisałem tu przed tygodniem o sprawie sejmowego krzyża - najgłośniejszej ostatnio inicjatywie Palikota - i zdania nie zmieniam. Jednak od tego czasu wypowiedziano o Palikocie wiele opinii mądrych i głupich, co skłania mnie do zabrania głosu na jego temat jeszcze raz. Jakie opinie o Palikocie uważam za głupie? Głupio jest twierdzić, że Palikot nikogo i niczego nie reprezentuje, że jego sukces jest w istocie przypadkowy, a jego gwiazda na pewno szybko zblednie. To jest stanowisko, z grubsza biorąc, prawej części PiS-u i środowisk radiomaryjnych. W rzeczywistości każdy populizm (a Palikot jest nowoczesną odmianą populizmu) żywi się jakimiś prawdziwymi, nie rozwiązanymi (a czasem nawet nie podjętymi przez politykę) problemami. Można Palikotowi nie wierzyć jak przysłowiowemu psu, można go oskarżać o demagogię i cynizm, ale nie można zgodnie ze zdrowym rozsądkiem ocenić, że wszystkie problemy, które podnosi, są sztucznie wykreowane. Polska gospodarka jest niewątpliwie przeregulowana, niekiedy w stopniu skrajnym - Palikot głosi postulat deregulacji. Czy on umiałby ten postulat przeprowadzić, będąc u władzy, to jest zupełnie inna kwestia, jego praca w komisji "Przyjazne państwo" w minionej kadencji nie daje na to pytanie jednoznacznej odpowiedzi. Neutralność światopoglądowa państwa, chociaż jest jedną z zasad konstytucyjnych, jest w realnym życiu raczej frazesem niż praktyką działania władz publicznych. Palikot zwraca na to uwagę. Że czyni to w formach niekiedy mało parlamentarnych, a bywa, że wręcz w formach chamskich - to prawda. Że nie można mu ufać, gdy deklaruje, że sprawę krzyża w Sejmie przeprowadzi z nienaganna kulturą - to też prawda. Zbyt wiele w przeszłości obiecywał i tego nie dotrzymywał. Ale ludzie rozumni nie powinni przeczyć, że Palikot jest jednym z nielicznych, a obecnie jedynym z głośnych na scenie parlamentarnej polityków, którzy nazywają problem stosunków państwo - Kościół tak, jak on na to zasługuje. Postulaty obyczajowe Palikota to jest ta działka, gdzie najtrudniej wyznaczyć i oddzielić jakieś racjonalne twarde jądro od demagogii i ekstrawagancji. Jest to trudne, bo (inaczej niż w gospodarce i w dziedzinie ustroju państwa) trudniej tu wyznaczyć pole aksjologicznego consensusu. Wydaje mi się jednak, że nawet w tym, co u Palikota wielu gorszy i żenuje, jest coś, o czym warto rozmawiać. I tak pewna liczba postulatów homoseksualistów wydaje mi się do zaakceptowania, a inne - nie. Do zaakceptowania powinny być te wszystkie kwestie, które odnoszą się do praktycznego równouprawnienia związków homoseksualnych z małżeństwami, takie jak prawo do odwiedzin w szpitalu, prawo do dziedziczenia czy do wspólnego opodatkowania. Moim zdaniem nie do zaakceptowania są natomiast dwie sprawy (i ich pochodne): adopcja dziecka przez związek homoseksualny oraz nazywanie formalnego, zalegalizowanego związku homoseksualnego mianem małżeństwa. Tu przebiega moja prywatna cienka czerwona linia. Byłbym gotów wiele uczynić, żeby homoseksualiści w naszym kraju nie natrafiali na sytuacje, które ich upokarzają. Ale byłbym gotów uczynić nie mniej, aby realizacja tych ich słusznych roszczeń nie oznaczała totalnej destrukcji dotychczasowej naszej cywilizacji. A taka destrukcja dokonuje się na poziomie języka i podstawowych pojęć. Jeśli słowo małżeństwo ma jeszcze coś oznaczać, to nie można tym samym słowem nazywać legalnego/sakramentalnego związku kobiety i mężczyzny i legalnego związku jednopłciowego (w Polsce nie występuje kwestia sakramentalnych związków gejowskich). To jest po prostu coś innego. Dla jednych coś lepszego, dla innych coś gorszego. W każdym razie, jeśli mamy na ten temat rozumnie debatować i (z czasem) dochodzić do jakiegoś porozumienia i zmian w legislacji, to zgódźmy się, że są to rzeczywistości z tysiąca powodów różne, a zatem zasługujące na inne nazwy i w pewnym zakresie (m. in. adopcja) na inne prawa. W takim duchu wydaje mi się możliwe szukanie sensownych rozwiązań. Jeśli Palikot mnie czymś niepokoi, to (poza chamskimi ekscesami, oczywiście) swoją nieobliczalnością, brakiem jakiegoś twardego gruntu, na którym można rozmawiać. Wydaje mi się, że ten człowiek zdolny jest głosić (i jak teraz widać: politycznie forsować) dowolnie sprzeczne ze sobą idee. Może finansować konserwatywne katolickie pismo, a następnie być politycznym taranem LGBT. Tu stoję. Z radością odkryłem ostatnio, że chociaż PO jako całość kluczy w sprawie Palikota jak nieboszczka PZPR w sprawie praw człowieka, to jest tam jeden poseł, który mówi o Palikocie tak, jak należy o nim mówić. Ten poseł nazywa się John Godson. Roman Graczyk