Już mniejsza o lapsus lidera Twojego Ruchu ("jak Boga kocham"), który wywołał lawinę śmiechu w ławach poselskich, ponieważ Palikot swego czasu dokonał aktu apostazji, a zrobił to - jak wszystko, co robi w polityce - z przytupem. Ale powiedzmy, że w polszczyźnie jest taka konwencja językowa, bez koniecznego związku z przekonaniami religijnymi mówiącego. Ważniejsza jest deklaracja poparcia dla nowego rządu i głosowanie za wnioskiem o votum zaufania dla niego. Palikot nie jest pierwszym politykiem, który dokonuje tak gwałtownego zwrotu politycznego. W Polsce niedoścignionym wzorem pod tym względem jest Bolesław Piasecki - człowiek, który przed wojną był na skrajnej prawicy narodowo-radykalnej, w czasie wojny bił się nie tylko z Niemcami, ale i z Sowietami, a w 1945 r. zamiast kuli w łeb dostał od Sowietów propozycję współpracy z "polskimi towarzyszami". Zawdzięczał to Piasecki swoim talentom perswazyjnym, kiedy to z pozycji więźnia potrafił wytłumaczyć gen. Sierowowi, że on - skrajny antykomunista - będzie użyteczny dla komunistów, bo poszerzy ich, wątłą wtedy, bazę polityczną o swoich zwolenników. Poszerzył rzeczywiście i tak powstał tygodnik "Dziś i Jutro", który przekonywał, że w nowym ustroju jest miejsce także dla katolików, nawet dla tych o przekonaniach narodowo-radykalnych. W pewnym sensie było miejsce: Piasecki niejednego ONR-owca, żołnierza NOW-u czy NSZ-u wyciągnął z więzienia (najbardziej spektakularny był przypadek Pawła Jasienicy), dał pracę i pozwolił zaistnieć w życiu publicznym pod warunkiem wszelako, że będą ideowo mniej czy bardziej wspierać jego nową orientację polityczną. W praktyce oznaczało to wspieranie komunizmu. Komuniści mieli interes w tym, żeby dobre słowo o nich opublikowali czasem tacy ludzie, jak Jasienica czy Konstanty Łubieński - w oczywisty sposób nie kojarzeni z komunizmem, wręcz przeciwnie. Oni zaś mieli interes w tym, żeby publicznie zaistnieć (a niekiedy, żeby nie zgnić w więzieniu). Tak więc Palikot ma dobre wzory, naturalnie musi je zastosować w nowych warunkach. Nie mówimy dziś o perspektywie zgnicia w więzieniu, lecz tylko o perspektywie politycznej marginalizacji. Tu może się wesprzeć doświadczeniami takich polityków, jak Radosław Sikorski czy ostatnio (choć to jest jeszcze w stadium non consumatum) Ludwik Dorn. Trzeba zrobić jedno, żeby się udało: zaprzeczyć całkowicie temu, co się głosiło w przeszłości. W tym wypadku Palikot musi zapomnieć o druzgocącej krytyce Platformy i zacząć ją chwalić - wczoraj dał właśnie sygnał do takiego manewru. Nie jest to chyba wielki problem dla człowieka, który był już wydawcą prawicowego pisma katolickiego, a potem radykalnym nie tyle antyklerykałem (to postawa niezgody na klerykalizm), ile skrajnym antykatolikiem. Da się? Włodzimierz Cimoszewicz określił kiedyś Palikota jako polityka całkowicie wyzbytego poglądów ideowych. Ten człowiek - mówił były premier - dokonuje analizy rynku, określa, jaki produkt polityczny teraz najlepiej się może sprzedawać, po czym buduje taki produkt. Trafna analiza. Po niepowodzeniu Ruchu Palikota/Twojego Ruchu polityczny sztukmistrz z Lublina szuka nowego "targetu", a ponieważ wychodzi mu, że ten niezagospodarowany "target" leży gdzieś na lewo od Platformy (albo w lewicowej jej części), więc nowy produkt będzie miał cechy atrakcyjne dla takiego elektoratu. Jeszcze pół roku temu Palikot głosił radykalne hasła obyczajowe i gdyby wtedy Jan Hartman wystrzelił ze swoim hasłem dyskusji o kazirodztwie, pewnie mieściłby się w Palikotowej familii politycznej. Dzisiaj trzeba zabiegać o inny elektorat. Takie życie, polityka nie jest dla ludzi z poglądami - mówi sobie w duchu Janusz Palikot. I knuje dalej.