Odkąd w polityce polskiej pojawiło się zjawisko o nazwie Palikot (nie myślę o dawnym Palikocie-przedsiębiorcy i mecenasie kultury, lecz o Palikocie-skandaliście), byłem zdania, że nie da się obronić tezy, że nikt za ekscesy Palikota nie bierze politycznej odpowiedzialności. Palikot jako poseł rządzącej partii uprawiał skandale na koszt tej partii, nie wyłączając jej szefa i premiera w jednej osobie. Taktyka Platformy i samego Donalda Tuska w tej sprawie była zawsze pełna hipokryzji: my się z Palikotem nie utożsamiamy, więcej: niekiedy zauważamy, że posunął się za daleko, ale przecież my nic nie możemy, poseł z Lublina jest niezależny. Przypomina to równie wiarygodne tłumaczenia hierarchii Kościoła, że ona nic nie może począć w sprawie ekscesów o. Tadeusza Rydzyka. Prawda jest taka, że gdyby się chciało, to by się mogło coś zrobić. Zostawmy na boku Rydzyka (choć i tu byłoby co powiedzieć). Co się tyczy Palikota, to władze PO miały całą paletę środków ostrzegawczo-represyjnych, z której prawie w ogóle nie skorzystały. Można było Palikota zawiesić w prawach członka klubu parlamentarnego PO, można go było pozbawić członkostwa w klubie, można go było wyrzucić z partii. Partia Tuska, organizacja hierarchiczna i - gdy trzeba - zdyscyplinowana, potrafiłaby to zrobić. Potrafiłaby, gdyby chciała. A nie chciała, bo z ekscesów Palikota czerpała pewne polityczne pożytki. Podobnie i teraz Komorowski. Po wszystkich skandalach, których autorem był w ostatnich latach Palikot, trzymanie go u boku kandydata na prezydenta już samo w sobie jest prowokacją. To tak, jak gdyby Kaczyński ostentacyjnie pokazywał się w tej kampanii z Kurskim. Ale jest tu coś więcej niż oddziaływanie symboliczne. Komorowski nie tylko przechadza się ze swoim bulterierem, ale i od czasu do czasu spuszcza go ze smyczy. Tak jak, na przykład, wczoraj. Przecież zapewnienia rzecznika kampanii Komorowskiego, Sławomira Nowaka, i szefowej jego sztabu wyborczego, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, że impreza Palikota nie ma nic wspólnego z wiecem Kaczyńskiego (padło nawet stwierdzenie, że obie imprezy będą się odbywać w różnych częściach miasta - pyszne!, polecam zwłaszcza mieszkańcom Lublina), były kłamliwe do bólu zębów. Ale były. Nie wiem, jak się to wszystko skończy, ale przyznam, że jestem nieco zaskoczony przebiegiem tej kampanii. Tu szlagon*, który raz cichcem, raz w świetle dnia, posługuje się metodami chudopachołka. Tam raptus, który zapowiedział, że będzie spokojny i w zasadzie dotrzymuje słowa. Naprawdę ciekawe. Roman Graczyk * szlagon - (daw.) niewykształcony szlachcic, mieszkający na prowincji Palikot kontra Kaczyński. Sparing, którego nie było