A tymczasem rząd też użył atomowego argumentu, zapowiadając błyskawiczną nowelizację ustawy oświatowej. Jej sens sprowadza się do tego, że nauczyciele nie są potrzebni do sklasyfikowania uczniów klas maturalnych (co, z kolei, jest warunkiem przystąpienia do egzaminu dojrzałości). I tak właśnie wygląda obecnie w Polsce dialog społeczny. Rząd kusi pedagogów "nauczycielskim okrągłym stołem", gdzie ma się rozmawiać o najdalej nawet idących projektach zmian. Dosyć to dziwaczna figura, skoro rząd właśnie wdraża wielką reformę szkolną minister Zalewskiej. No bo jeśli można rozmawiać o wszystkim, co dotyczy systemu nauczania, to znaczy, że ta świetlana ponoć reforma ma - a w każdym razie może mieć - jakieś wady. Jeśli tak, to nie należałoby bronić fotela ministerialnego dla Anny Zalewskiej jak niepodległości. Ale jak tu go nie bronić, nie dezawuując zarazem czołowej kandydatki PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego? A "okrągły stół", co już dziś wiemy, nie uda się, skoro główni zainteresowani po stronie protestujących odmówili udziału w nim. Rząd się trochę zaplątał i wybrał rozwiązanie, w jakich ma już wprawę, tzn. błyskawiczny "tryb legislacyjny", wraz z nocnym podpisaniem ustawy przez prezydenta. Biorę go w cudzysłów, bo taki tryb w istocie, z zachowaniem litery i ducha prawa, nie istnieje. Czyli rząd wybrał swoją ulubioną drogę na skróty, podtrzymując jeszcze raz swój pogląd, że rządy prawa to "impossybilizm prawniczy", a wszystko razem to wynalazki z piekła rodem. Tak radykalna zmiana w systemie, pozwalająca na ominięcie rad pedagogicznych, a nawet dyrektorów szkół, wydaje się ryzykowna z konstytucyjnego punktu widzenia. Jest to rozwiązanie, które byłoby uzasadnione w przypadku wojny, albo klęski żywiołowej. W stanie nienadzwyczajnym zamysł jest wątpliwy i w warunkach państwa prawa rząd byłby się przed nim zawahał, gdyż taka zmiana prawa groziłaby uznaniem ustawy za niekonstytucyjną przez Trybunał Konstytucyjny. Podobnie ów "tryb legislacyjny", który nie zezwala z braku czasu ani na konsultacje społeczne, ani na rzeczywistą, nie wyssaną z palca, ocenę skutków nowej regulacji. Z tych dwóch powodów przedsięwzięcie to jest nader wątpliwe. I każdy rząd kierujący się zasadami państwa liberalnego (rząd rządzi, ale nie zastępuje innych władz) byłby się przed nim powstrzymał. Każdy, ale nie ten. Bo nie żyjemy już w warunkach państwa prawa, Trybunał Konstytucyjny po "odzyskaniu" go przez rząd nie stanowi już żadnej przeszkody dla dowolnie niekonstytucyjnych ambicji legislacyjnych rządu. Ten przykład pokazuje, jak niszcząc państwo prawa, stwarza się warunki do zniszczenia mechanizmu rozwiązywania konfliktów społecznych. Politycy PiS-u może myślą, że są sprytni, bo pokazali nauczycielom, że nie trzeba się z nimi liczyć. Tyle, że to jest rozwiązanie tymczasowe, żadnych problemów nauczycieli i szkolnictwa nie rozwiązuje. W ten sposób buduje się system, w którym rząd jest pozornie bezpieczny, żaden protest społeczny mu niestraszny. Ale to jest pozorne bezpieczeństwo. W rzeczywistości w tym systemie likwiduje się czujniki ostrzegawcze - ich istnienie pozwala na wczesne rozwiązywanie kryzysów, ich brak powoduje kumulację kryzysów. Od strony ustrojowej rzecz ujmując, cofamy się do standardów wschodnich. Roman Graczyk