Pozycja numer trzy znaczy, że potencjalnie ten kandydat może się bić o miejsce w drugiej turze. Czyli może popsuć szyki jednemu z kandydatów wagi ciężkiej. To decyduje o medialnej atrakcyjności Andrzeja Olechowskiego teraz, w końcu stycznia 2010 r. Olechowski robi dobre wrażenie. Jest komunikatywny: mówi jasno i bez owijania w bawełnę, charakterystycznego dla czynnych polityków. Bo czynni politycy zawsze są uwikłani w jakiś splot politycznych interesów, który sprawia, że ich mowa jest pokrętna. Olechowski pod tym względem daje jakby haust świeżego powietrza w dusznej atmosferze naszej debaty publicznej. Podoba mi się. Jest ponadpartyjny. Nasze życie polityczne od ładnych paru lat toczy się głównie w ramach sporu politycznego między dwoma obozami. Co do zasady ma to i swoje dobre strony. Ale w wykonaniu ten spór przybiera postać wojny. A na wojnie - wiadomo - nie szuka się prawdy, tylko sposobu najskuteczniejszego pognębienia przeciwnika. Olechowski, wznosząc się ponad tę wojnę, jawi się jako głos rozsądku w ogólnym politycznym amoku. Podoba mi się. Ma świetną prezencję i znakomity, swobodny sposób bycia. Przed kamerą zachowuje się naturalnie, jak gdyby nie zauważał jej obecności. W telewizji mówią o takich: kamera go lubi. Pod tym względem Olechowski jest co najmniej tak dobry jak Tusk. I o niebo lepszy od Kaczyńskiego, którego kamera zdecydowanie nie lubi (oj, nie lubi!). Podoba mi się. To wszystko są dobre powody, żeby głosować na Olechowskiego. Nie wiem, naturalnie, jak potoczą się sprawy z finansowaniem jego kampanii ze sprzedaży sławetnych kamienic Stronnictwa Demokratycznego, a odpowiedź na to pytanie jest fundamentalna dla szans tego kandydata. Przypuszczam jednak, że z powodów wyżej wymienionych Andrzej Olechowski zawojuje serca niemałej liczby polskich inteligentów. Nie zawojuje mojego serca, z dwóch racji. Po pierwsze dlatego, że systematycznie i w sposób przemyślany zaciemnia problem komunistycznej przeszłości. Po drugie dlatego, że związał się z ludźmi podejrzanej konduity. A więc po pierwsze. Andrzej Olechowski powiedział kilka dni temu w którymś z wywiadów, że (cytuję z pamięci) lustracja ustanawia w Polsce kategorię obywateli drugiej kategorii i tego nie można tolerować. Lustracja to temat rzeka. Chętnie się zgodzę, że jako proces dochodzenia prawdy o przeszłości czasem balansuje ona na granicy tego, co jest dozwolone w państwie prawa. W tym sensie postrzegam wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy lustracyjnej jako sygnał, że tam ustawodawca niekiedy przekroczył ową granicę. Rzecz jest bowiem z natury swej sporna i taka nigdy być nie przestanie. Od kandydata na prezydenta RP oczekiwałbym, że dostrzeże tę - by tak rzec - konieczną ambiwalencję. Andrzej Olechowski sam był w przeszłości współpracownikiem PRL-owskich służb specjalnych, do czego przyznał się w sposób bezceremonialny. To, że nim był, nie przysparza mu chwały, lecz to że się w ten sposób przyznał budzi pewien szacunek. Jednak poważny kandydat na prezydenta nie może mówić o tych sprawach jednostronnie, troszcząc się wyłącznie o prawa byłych agentów. Musi się też troszczyć o nazwanie po imieniu tego, co w naszej najnowszej historii pozostaje ciemną plamą. Widać, że ma z tym problem, bo swoją współpracę z wywiadem PRL tłumaczył kiedyś dobrem polskiej gospodarki. Ten rodzaj relatywizmu nie licuje, moim zdaniem, z godnością prezydenta RP. A teraz po drugie. Andrzej Olechowski związał się z takimi ludźmi jak Paweł Piskorski czy Jan Widacki. Gdy mu się z tego czyni zarzut, odpowiada, że obowiązuje nas standard domniemania niewinności. Myślę, że Olechowski operuje tym pojęciem w sposób, który odbiera mu pierwotny prawno-karny sens. W tym rozumieniu domniemanie niewinności to tyle, że dopóki oskarżony nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, dopóty korzysta z pełni praw. Obaj panowie korzystają z pełni praw i tego nikt nie kwestionuje. Czym innym jest natomiast zaufanie do ludzi, którzy są oskarżeni, ale jeszcze nie zostali ani skazani, ani uniewinnieni. Taki jest właśnie status Pawła Piskorskiego i Jana Widackiego. Obecne kłopoty Piskorskiego nie są pierwszym spotkaniem z prokuratorem tego dosyć jeszcze młodego człowieka. Mecenas Widacki, obecnie poseł SD, z kolei ma tę właściwość, że jako adwokat nader często występuje już to jako reprezentant dużego kalibru gangsterów (sprawa karna, którą mu wytoczono, dotyczy zarzutu nakłaniania świadka do fałszywych zeznań), już to jako reprezentant grubych ryb biznesu. Wolno Piskorskiemu ciągle tłumaczyć się przed prokuratorem i wolno Widackiemu w taki sposób zarabiać jako adwokat. Ja mówię tylko, że to nie wzbudza mojego zaufania do tych panów. I w jakiś sposób osłabia moje zaufanie do Olechowskiego. Osłabia moje zaufanie do Olechowskiego także (a może głównie) to, że chce skorzystać z pieniędzy Stronnictwa Demkratycznego - partii-przybudówki PZPR, która jeszcze mniej rozliczyła się ze swej roli w czasach PRL-u niż jej partia-matka. Olechowski w jakiś sposób reanimuje trupa politycznego, który dopóki nie rozliczy się uczciwie z tego, co było w latach 1944 - 1989, powinien trupem politycznym pozostać. Rozumiem jednak, że typowy polski inteligent nie bardzo przejmuje się takimi drobiazgami. Za to jest czuły na naturalny sposób bycia Olechowskiego, jego umiar w poglądach, czy dobrą polszczyznę. Bo typowy polski inteligent jest w swoich wyborach politycznych estetą.