Platforma Oburzonych chce rozbić dotychczasowy układ polityczny, charakteryzujący się tym, że mamy dwie partie potencjalnie zabiegające o władzę, a kilka pozostałych może co najwyżej ubiegać się o rolę słabszego partnera koalicyjnego. Oburzeni mają trochę racji. Mają ją o tyle, że zablokowanie nowym inicjatywom drogi do sceny parlamentarnej oznacza alienowanie się elit politycznych od społeczeństwa. Ale to nie jest jedyne niebezpieczeństwo, na jakie narażona jest demokracja partyjna. Innym, może jeszcze większym, jest wielka niestabilność układu. Łatwo jest wejść na scenę, ale trudno ułożyć z niej taki układ rządzący, który przetrwałby do końca kadencji. To jest duży kłopot. Polska przerabiała to w latach 1919-1926 i nie skończyło się dobrze. W łagodniejszej postaci przerabialiśmy to w latach 1989-1993 i wtedy w polskiej polityce hasał człowiek wyjątkowo nieodpowiedzialny - Lech Wałęsa. Tak więc, zabiegając o rozszczelnienie tego układu, źle byłoby go rozszczelnić nadmiernie. Większą dolegliwością naszego systemu partyjnego, niż jego dominacja przez dwie silne partie, wydaje mi się co innego: swoisty układ tych dwóch partii w stosunku do siebie. Otóż, wygląda na to, że Platforma Obywatelska, która rządzi drugą kadencję, może wygrać po raz trzeci z rzędu. Takie rzeczy w demokracjach się zdarzają, trzeba jednak pytać o to, czy w kolejnych wyborach wynik jest sprawą otwartą czy raczej przesądzoną. Otóż jak dotąd wydaje się, że sprawa jest raczej przesądzona na korzyść Platformy Obywatelskiej, a ponadto nawet zwycięstwo jej konkurenta, Prawa i Sprawiedliwości, może nie przynieść zmiany rządu z uwagi na jego małą (jeśli nie zerową) zdolność koalicyjną. A to znaczy, że problemem polskiej demokracji jest swoista niezdolność - skądinąd dużej i zwartej - partii opozycyjnej do przejęcia władzy w demokratycznych wyborach. Przedłużenie się tego stanu na trzecią czy - tym bardziej - czwartą kadencję prowadziłoby do oligarchizacji systemu, czego początki już zresztą obserwujemy. Z tego taki wniosek, że drogą do naprawy polskiej demokracji jest uczynienie Prawa i Sprawiedliwości partią zdolną wygrać wybory i przejąć władzę. Jak się do tego ma Platforma Oburzonych? Na razie nijak. Piotr Duda zarzeka się, że nie buduje partii, ale jeśli odniesie sukces, to nieuchronnie kwestia tworzenie partii stanie na porządku dziennym. Jeśli nowa partia odbierałaby głosy raczej partii Tuska niż partii Kaczyńskiego, wtedy zwiększałaby szansę PiS-u na przejęcie władzy, ewentualnie z udziałem Oburzonych. Jeśli odbierałaby głosy raczej partii Kaczyńskiego niż partii Tuska, wtedy utrwalałaby obecny, zmierzający oligarchizacji, model. Roman Graczyk