Ostatnio punktem odniesienia dla obrońców abpa Muszyńskiego jest tekst Piotra Semki w "Rzeczpospolitej" (Prymasostwo za wszelką cenę, 17 grudnia). Semka, nie przesądzając, jak naprawdę było, powiada, że skoro rzecz jest niewyjaśniona, to nominacja prymasowska dla abpa Muszyńskiego jest decyzją pochopną i szkodliwą dla reputacji Kościoła. Ma rację. Prawa abpa Muszyńskiego do objęcia godności Prymasa Polski broni m. in. o. Tomasz Dostatni OP na łamach "Gazety Wyborczej" (Ostrożniej ze stosem, 29 grudnia). Chciałbym zatrzymać uwagę Czytelników na kilku argumentach o. Dostatniego. Argument pierwszy: arcybiskup zaprzeczył, jakoby był tajnym współpracownikiem SB, a przecież w demokratycznym państwie tak długo, jak nie udowodniono obywatelowi, że kłamie, przyjmuje się jego publicznie wypowiedziane słowa za prawdziwe. Zwracam uwagę, że znane są liczne przypadki, gdy czyjeś zapewnienia poddaje się w wątpliwość, mimo że nie istnieje żaden przesądzający dowód. By nie szukać daleko, tak było ostatnio ze sprawą domniemanej agentury Aleksandra Kwaśniewskiego (zob. np. artykuł niżej podpisanego na ten temat w "Tygodniku Powszechnym" z 13 grudnia). Wątpić jest rzeczą ludzką. Są takie deklaracje, które zwyczajnie budzą wątpliwości, choćby natury logicznej. Zaklajstrowywanie tych wątpliwości argumentem, że sprawa dotyczy osoby zasłużonej etc., niczego w istocie nie załatwia, jedynie pozostawia wrażenie, że ktoś komuś próbuje zamknąć usta. Argument drugi: arcybiskup stwierdził, że nie ma pojęcia, dlaczego został przez SB zakwalifikowany jako tajny współpracownik. "Być może były to wydarzenia stanu wojennego, kiedy bardzo wzmogła się inwigilacja, albo mogło to być związane z moją bliską nominacją biskupią (...)". Arcybiskup Muszyński w tej wypowiedzi robi wrażenie, jakby nie wiedział, o czym mówi. Czym innym bowiem była inwigilacja, czyli prześladowanie ludzi przez bezpiekę, czym innym zaś tajna współpraca z bezpieką. Można różne rzeczy powiedzieć o metodach pracy SB, ale nie to, że rejestrowano inwigilację osobnika X jako jego tajną współpracę. W pytaniu o rejestrację abpa Muszyńskiego w roku 1984 jako tajnego współpracownika chodzi o to, czy były i jakie były powody tej rejestracji. W tym wypadku musimy pytać o charakter relacji ks. Muszyńskiego z SB w latach i miesiącach poprzedzających tę rejestrację. Jest bowiem faktem, że przez wiele lat ks. Muszyński był przez SB traktowany jako kandydat na tajnego współpracownika (co było kategorią całkowicie arbitralną, SB przydzielała ten status jedynie na podstawie własnego przekonania, że kogoś należy zwerbować), a potem z jakichś powodów zaczął być traktowany jako tajny współpracownik. Czy i co się w tych relacjach zmieniło? To jest pytanie, na które powinien odpowiedzieć arcybiskup. Argument trzeci: arcybiskup stwierdził: "(...) nigdy, w żadnej formie - ani ustnej, ani pisemnej - nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB. Nigdy też nie zgodziłem się na żadne spotkania dobrowolnie czy z własnej inicjatywy. Wszystkie one miały charakter konieczny lub nawet wymuszony". Także to zapewnienie hierarchy kiepsko się broni wobec wiedzy, jaką dziś już mamy o metodach werbunkowych SB. W latach 80. było, otóż, regułą, że od osób duchownych nie pobierano pisemnego zobowiązania do współpracy. Także kwestie zobowiązania ustnego traktowano nierygorystycznie. Zwykle, gdy chodziło o osoby z kościelnej elity (a taką był w 1984 r. ks. Muszyński, o którym mówiło się, że niebawem zostanie biskupem), werbujący esbek nie pytał: "czy ksiądz będzie z nami współpracował?", lecz załatwiał to bardziej elegancko. Mówił: "chciałbym się z księdzem spotykać od czasu do czasu, żeby wymienić poglądy", albo: "i u nas, i u was są ekstremiści, jest więc ważne, aby ze sobą rozmawiali ludzie umiarkowani, tacy jak ja i ksiądz". Gdy na takie słowa, które przecież średnio rozgarnięty wikary rozumiał jako zakamuflowaną propozycję współpracy, esbek nie usłyszał, żeby poszedł do diabła, mógł skonstatować, że delikwent zgadza się na współpracę. Czy tak było w tym przypadku, nie wiemy, ale też wypowiedź abpa Muszyńskiego niczego nam tu nie wyjaśnia. Argument czwarty: na temat przypadku abpa Muszyńskiego wypowiedziała się kościelna komisja historyczna. Jeśli dobrze rozumiem, nie zachowała się teczka pracy TW "Henryk", a zatem nie wiemy tego, co najważniejsze, czyli co ksiądz, a potem biskup Muszyński mówił esbekom. Ale zapewne jakieś ślady potwierdzające rejestrację TW "Henryk" istnieją. Jakie to są ślady? Ile jest odnotowanych spotkań z SB? Jak były one częste? Czy zachowały się fragmenty informacji od TW "Henryk" w innych teczkach osobowych albo w aktach spraw operacyjnych, do których je wykorzystywano? Jakie to są informacje? Tego wszystkiego, niestety, nie wiemy, bo komisja historyczna tę wiedzę trzyma pod korcem, a Episkopat Polski swego czasu uznał, że jakakolwiek byłaby ta wiedza, to i tak abp Muszyński (i pozostali biskupi, kiedyś zarejestrowani jako tajni współpracownicy) są po wsze czasy oczyszczeni z zarzutów. Ecclesia locuta, causa finita est - zdaje się mówić o. Dostatni. Problem jest jednak taki, że dzisiaj, w czasach gdy ludzie (także wierni Kościoła) realnie rewindykują prawdo do informacji, postępowanie Episkopatu musi się jawić jako wybitnie pokrętne. Argument piąty, teologiczno-duszpasterski: Kościół nie opiera się na radykalnym podziale na dobrych i złych, bo wszyscy są grzesznikami, lecz na przebaczeniu. Przyznam, że nie rozumiem. Jest oczywiste, że przebaczenie jest fundamentem postawy życiowej chrześcijan. Ale tu mamy jakiś zasadniczy dysonans poznawczy. Bo albo jest tak, że abp Muszyński nie ma sobie nic do zarzucenia i wtedy nie ma on za co przepraszać, a wierni nie mają najmniejszego powodu cokolwiek mu w tej sprawie wybaczać, albo też należy arcybiskupowi po chrześcijańsku przebaczyć jego grzech. Jedno z dwojga. Powtarzam: nie wiem, jaki był naprawdę charakter kontaktów abpa Muszyńskiego z SB. Ale i ten argument o. Dostatniego nie wyjaśnia sprawy, raczej ją zaciemnia. Ojca Tomasza Dostatniego trochę znam, bardzo go cenię i lubię. Dlatego ten jego tekst z "Wyborczej" mnie zmartwił. W każdym razie biorę za dobrą monetę jego słowa, że o wszystkich sprawach kościelno-agenturalnych (Dostatni wymienia sprawy abpa Wielgusa, ks. Czajkowskiego, o. Hejmy, bpa Skworca) "warto uczciwie kiedyś porozmawiać". Na pewno warto i zgłaszam niniejszym akces do takiej rozmowy. Myślę, że na początek dobrze byłoby ustalić kryteria takiej uczciwej rozmowy. Ojca Tomasza serdecznie pozdrawiam na nowy rok, Anno Domini 2010. PT Czytelników (włącznie z tymi, którzy skomentują powyższe jako lustracyjne oszołomstwo) - również.