Ściśle mówiąc, zniesiony być powinien ten rodzaj immunitetu parlamentarnego, z jakim tutaj mamy do czynienia. Istnieją bowiem dwa jego rodzaje. Ziemkiewicz: Sitwo, ojczyzno moja! Tzw. immunitet materialny chroni parlamentarzystę przed karnymi następstwami tego, co zrobił w ramach wykonywania mandatu. W tym zakresie poseł (senator) w ogóle nie odpowiada karnie za to, że w ramach swoich poselskich (senatorskich) obowiązków wykrył czy choćby tylko napiętnował np. jakiś korupcyjny układ interesów. Co innego, gdy oskarża kogoś "z głowy, czyli z niczego", jak to (wszystko na to wskazuje) uczynił swego czasu Andrzej Lepper piętnując łapówkarstwo kilku ważnych polityków. Ten rodzaj immunitetu musi być, bo bez niego na parlamentarzystów sypałby się grad oskarżeń, formułowanych przez rzeczywistych złodziei i gangsterów, których interesy byłyby naruszone. Ale jest jeszcze drugi rodzaj immunitetu parlamentarnego: tzw. immunitet formalny. On zaś dotyczy nie tego, co parlamentarzysta robi jako parlamentarzysta, tylko przestępstw pospolitych, jakie popełnia. Nie wiemy z całą pewnością, co zrobił i w jakich okolicznościach senator Piesiewicz, wiemy jednak, że prokuratura chce go oskarżyć o czyny karalne. Widać więc gołym okiem na tym przykładzie, że ten rodzaj immunitetu, z jakiego Piesiewicz właśnie skorzystał, tworzy kastę nad-obywateli. Zwykłemu śmiertelnikowi prokuratura postawiłaby te zarzuty, jakie chce postawić Piesiewiczowi. Zaś senatorowi Piesiewiczowi (i każdemu innemu polskiemu parlamentarzyście) może je postawić jedynie wtedy, gdy zgodzą się na to jego koledzy senatorowie bądź posłowie. Immunitet parlamentarny to bardzo stara i (z powodu owej starości) szlachetna instytucja, ale tak jak szlachetne są stare mury, czy stare księgi - jako takie. Czyli bez względu na to, że stare mury mogą być spleśniałe, a stare księgi niezbyt mądre. Są po prostu pomnikami dawnej kultury i jako takie je traktujemy. Możemy je tez cenić z powodu roli, jaką wypełniały w odległej przeszłości. Bo u zarania demokracji parlamentarnej immunitet był swego rodzaju konieczną tarczą, chroniącą parlamentarzystów przed arbitralnością władcy. Wtedy autorytarny władca miał na niesfornych parlamentarzystów tysiączne sposoby ich lojalizowania, z arbitralnym wtrącaniem do więzienia włącznie. Wtedy więc immunitet miał sens - także immunitet formalny, bo często zdarzało się, że zarzuty karne kierowane przeciwko parlamentarzystom były wyssane z palca, a ich rzeczywistym powodem była opozycyjna postawa parlamentarzysty. Dziś sytuacja jest zgoła inna. Prokuratura w Polsce daleka jest wprawdzie od ideału, ale nikt rozsądny nie powie, że przy pomocy prokuratury ściga się posłów czy senatorów, którzy politycznie podpadli władzy. Jest odwrotnie: posłowie czy senatorowie, którzy jeżdżą samochodem po pijanemu, albo namawiają do zażywania narkotyków chronią się przed rutynowym działaniem prokuratury pod skrzydła jednej czy drugiej Wysokiej Izby. To czy zasługują na karę z kodeksu karnego rozstrzygnie sąd. Ściganie karne jest tylko wyrazem przekonania prokuratury, że doszło do przestępstwa. Dopóki więc uznajemy, że sądy w Polsce nie są politycznie sterowane przez rząd, dopóty nie ma żadnej racji w tym, by parlamentarzyści nie podlegali sądom na takich samych zasadach jak zwykli obywatele. I nie ma znaczenia, czy partia, której ów parlamentarzysta jest reprezentantem, opowiada się, czy nie, za zniesieniem immunitetu formalnego (Platforma, owszem, opowiada się za tym), bo gdy przychodzi do głosowania, z reguły po prostu broni się kolegi. Przed czym się broni? Przed równością wobec prawa. Roman Graczyk Czy politycy powinni czuć się bezkarni?