Wczorajsze złośliwości prezesa Kaczyńskiego pod adresem premiera Tuska są dla tego drugiego przykre, z pewnością, ale dotyczą bądź co bądź zaszłości sprzed lat. PiS uważa, że PO była aż do obecnego kryzysu związanego z Ukrainą zbyt miękka wobec Rosji. Pewnie to prawda, ale nie cała prawda, trzeba bowiem pamiętać, że unijna polityka partnerstwa wschodniego powstała m.in. z inicjatywy ministra Sikorskiego i to w końcu jej efektem była propozycja podpisania na szczycie w Wilnie, pod koniec listopada, umowy stowarzyszeniowej. Wtedy wolta Janukowycza tak rozsierdziła Ukraińców, że zaczęły się protesty. Były te protesty organizowane w imię europejskiej przyszłości Ukrainy, gdyby więc nie propozycja umowy stowarzyszeniowej (a więc po trochu polityka PO), nie byłoby sztandaru, pod którym zawiązał się Majdan. Zresztą, zbyt uległa wobec Moskwy, lub nie, dawniejsza polityka wschodnia Tuska jest po prostu dawniejsza. Dziś premier, jak dotychczas, dobrze sobie radzi w ukraińskim kryzysie. Jak na razie także dobrze radzi sobie jako przywódca państwa położonego na wschodniej flance Unii, które z jednej strony na własnej skórze odczuwa wiatr od Wschodu, a z drugiej musi przekonać zachodnich Europejczyków, że sprawa z Ukrainą i z Rosja jest naprawdę poważna. To się, jak na razie, nie najgorzej udaje. Prezes Kaczyński ma naturalnie interesy wyborcze, które każą nieprzesadnie fraternizować się z rządem. I wyciąga z tego wnioski. Ale póki co to jest inna ocena polityki wschodniej z lat 2007-2013. Nie ma istotnej różnicy zdań w kwestii obecnej linii Warszawy wobec Kijowa i Moskwy. A tego właśnie nie należałoby stracić. I to jest najważniejsze. PSL ma oczywiście powód, by martwić się o rolników - często swoich wyborców - którzy tracą już i mogą tracić więcej w przyszłości z powodu rosyjskiego embarga na polskie produkty żywnościowe. Ale istnieją mechanizmy i polskie, i unijne, pozwalające na częściowe zrekompensowanie strat w gospodarce poniesionych w skutek decyzji politycznych. PSL powinno się skupić na wyegzekwowaniu tych rekompensat, pamiętając jednak, że nie mogą one być 100-procentowe. Albo chcemy, żeby Polska prowadziła skuteczną politykę bezpieczeństwa, albo uważamy, że nie możemy w jej wyniku stracić ani jednej złotówki. Ta druga opcja nie różniłaby się wiele od głupawych wynurzeń pewnej aktoreczki, która chlubi się tym, że w razie czego nie oddałaby Polsce ani jednej kropli krwi. PSL powinno się dobrze zastanowić: ma teraz szansę w praktyce zademonstrować, że rzeczywiście zerwało z tradycją uległości wobec PZPR i jej moskiewskiego patrona - a taka była przecież polityka ZSL-u w latach 1949 - 1989. Liderzy PSL lubią powtarzać, że ich partia nie ma dziś nic wspólnego z tą tradycją, za to odwołuje się do Batalionów Chłopskich i do Mikołajczyka. Mówicie, Panowie, serio? Z SLD sprawa jest jeszcze gorsza. Podległość PZPR (poprzedniczki Sojuszu) wobec Moskwy była oczywista i, jak widać, zmiany pokoleniowe w partii albo są niewystarczające, albo mamy do czynienia z udanym, niestety, dziedziczeniem postaw sługusowskich. Niezależność Ukrainy, a zatem bezpieczeństwo Polski, warta jest czegoś więcej niż pustych deklaracji o podmiotowej polityce, gdy nikt nam nie zagraża. Te deklaracje sprawdzają się w sytuacji zagrożenia. Czyli teraz. Roman Graczyk