W sytuacji międzynarodowej Polski, która częściowo jest obiektywnie trudna z racji położenia geograficznego, a częściowo jest wynikiem polityki obrażania się i obrażania sąsiadów i partnerów, prowadzonej przez ministra Waszczykowskiego, nie mamy wielkiego wyboru. Jeśli nie oprzemy się Niemczech, to na kim? - tak brzmi brutalnie nasz geopolityczny dylemat. Odwracanie się plecami do faktów jest dziecinadą, gdy zaś czyni to minister spraw zagranicznych, jest to dziecinadą niebezpieczną dla państwa. Bogu dzięki!, Witold Waszczykowski już nie urzęduje przy Alei Szucha 23, a jego następca, przynajmniej na razie, robi wrażenie polityka innego wprost kalibru. Polska nie jest samotną wyspą. Ma sąsiadów i cały splot wzajemnych uzależnień, jak każde państwo, które nie jest autarkią. Co gorsza, Polska leży w bezpośredniej bliskości rosyjskiego giganta, który nie wpisał się (czy też: wpisał się częściowo i z ociąganiem) w przemiany demokratyczne i rynkowe w Europie Środkowo-Wschodniej, zapoczątkowane około roku 1990. Jest w tym pewien paradoks, jeśli pamiętać, że rozpad komunizmu w tej części Europy był możliwy głównie wskutek polityki "pieriestrojki" w ZSRR. Ale nie mamy na to wpływu, zaś zagrożenie, jakie stąd dla nas płynie, jest oczywiste. Trzeba mieć na to jakąś receptę. Odpowiedź na tę niełatwą sytuację nie może polegać na notorycznym konfliktowaniu się z naszymi partnerami z Unii Europejskiej, w tym i z Niemcami, oraz na eskalowaniu konfliktu z Ukrainą, w nadziei, że nad naszym bezpieczeństwem wystarczająco czuwają nasi sojusznicy zza Atlantyku, których w związku z tym musimy kochać bezwyjątkowo. Taką politykę prowadził minister Waszczykowski. Powiedzmy jasno: była to polityka prowadząca do osamotnienia Polski, a na dalszą metę do osłabiania jej bezpieczeństwa. Polska musi utrzymywać dobre relacje z tymi, z którymi łączą ją bliskie interesy, a więc przede wszystkim z Unią Europejską jako całością (dobrze, że minister Czaputowicz był w tych dniach w Sofii - Bułgaria przejęła właśnie przewodnictwo w Radzie UE), a także z poszczególnymi jej państwami członkowskimi. Zaś wśród tych państw Niemcy są najważniejsze podwójnie: odgrywają najpoważniejszą rolę w Unii, ale też są naszym sąsiadem, z którym mamy największą wymianę handlową. Szczęśliwie tak się składa, że dla Niemiec Polska też jest obiektywnie ważna. Obie nasze gospodarki w dużym stopniu są od siebie współzależne. Niemcom zależy na istnieniu silnej Polski należącej do Unii tak, jak nam (obiektywnie, bo zdaje się, że minister Waszczykowski nie do końca to rozumiał) zależy na istnieniu silnej zokcydentalizowanej Ukrainy. Takie są nasze interesy - wedle tych interesów powinna być konstruowana nasza polityka zagraniczna. Pierwsze sygnały, jakie daje minister Czaputowicz, zdają się wskazywać, że takie też są jego intencje. Pozostaje otwartym pytanie, czy taka linia ma szansę znaleźć wystarczające oparcie polityczne w rządzącej partii. Inaczej: czy ważniejsze dla kierownictwa PiS-u jest realne bezpieczeństwo i dobrobyt Polski, czy przewagi symboliczne, jakie daje "wstawanie z kolan"?