Inaczej mówiąc: głosując za odwołaniem rządu, posłowie głosują zarazem za powołaniem nowego gabinetu. We wniosku nie ma jeszcze składu nowego rządu, ale jest już ewentualny nowy premier, a z faktu, które partie popierają wniosek, wynika w przybliżeniu i jego linia polityczna, i także jego skład. W praktyce, jeśli operacja konstruktywnego votum nieufności jest na serio, jest ona poprzedzona poważnymi konsultacjami z uczestnikami nowej koalicji rządzącej, a zatem uzgodniony jest też podział tek w nowym gabinecie. W każdym jednak razie, duch ustrojowy tego przepisu jest taki, że Sejm nie może obalić istniejącego rządu, dopóki nie wytworzy się nowa większość parlamentarna. To jest klucz do rozumienia instytucji konstruktywnego votum nieufności. Zatem zabiegi PiS-u i Solidarnej Polski ze wskazaniem kandydata na premiera trzeba widzieć w tym instytucjonalnym kontekście. Czyli, mówiąc wprost, ani wniosek Prawa i Sprawiedliwości, ani (tym bardziej) wniosek Solidarnej Polski nie są - z powodu sejmowej arytmetyki - na serio. Oba są tylko polityczną demonstracją. Ale dlaczego demonstracja polityczna miałaby być czymś etycznie podejrzanym? Niektórzy politycy PO, komentując taktykę PiS i SP, widzą w niej jakiś nieledwie rokosz. Powiedzmy otwarcie: traktowanie w ten sposób PiS-owskiej operacji z Piotrem Glińskim i operacji Solidarnej Polski z Tadeuszem Cymańskim jest równie zasadne jak niedawne rozdzieranie szat przez o. Tomasza Dostatniego nad marszem "Obudź się Polsko!" jako nad "podpalaniem Polski" (zob. "Gazeta Wyborcza", 25 września). I marsz i oba wnioski o konstruktywne votum nieufności mieszczą się doskonale w instrumentarium politycznym demokracji parlamentarnej. Polityczna demonstracja nie ma skutków w postaci obalenia rządu, ale ma jakiś - większy lub mniejszy - sens polityczny. Jaki? Hałas wokół takiej inicjatywy może pomóc w umocnieniu poparcia społecznego. Prawo i Sprawiedliwość oraz Solidarna Polska nie liczą, rzecz jasna, na nowy rząd pod swoim kierownictwem, ale liczą na to, że medialne zainteresowanie ich inicjatywami poprawi ich notowania w sondażach. Czyli jest to jeden z wielu elementów jesiennej ofensywy politycznej prawicy. Lepszy lub gorszy, ale całkowicie uprawniony. Jeśli tylko wnioski te uzyskają 46 głosów (1/10 składu Sejmu), będą musiały zostać poddane pod głosowanie. Z pewnością przegrają, więc rządowi nie grozi upadek już w rok po wyborach. Niezależnie od tego, jak oceniamy rząd Donalda Tuska, konstytucja, która umożliwiałaby łatwe obalanie rządów i trudne ich tworzenie, źle służyłaby demokracji. Ale na szczęście obowiązująca konstytucja zatroszczyła się o to, żeby nie dać politykom zbyt wiele pola do harców, które byłyby ze szkodą dla stabilności państwa. Kiedy wniosek o konstruktywne wotum nieufności przegrywa, sprawa się kończy; gdy wygrywa, stary rząd zostaje płynnie zastąpiony nowym. I w jednym i w drugim przypadku nie można mówić o destabilizacji państwa. Mamy więc, dzięki akcjom PiS i SP, jak na dłoni ukazaną logikę tego konstytucyjnego mechanizmu. Jest to zresztą przyczynkiem do niegdysiejszej (w 1997 r.) dyskusji o tej konstytucji, dyskusji dość oderwanej o rzeczywistości. Ciekawe, kto z tych, którzy wtedy wieszali na tej konstytucji psy, gotów byłby dziś przyznać, że właśnie obecna sytuacja ukazuje jasno jej zalety? Roman Graczyk