Stany Zjednoczone, Francja i Unia Europejska zgodnie wskazują na opcję "dwóch państw" jako jedyną możliwą do zaakceptowania, podczas gdy lider zwycięskiej partii Likoud odnosi się do idei państwa palestyńskiego z najwyższą nieufnością. Inny powód niezadowolenia Zachodu z tego zwycięstwa to stanowczy sprzeciw Netanyahou wobec ugodowej linii w sprawie irańskiego programu nuklearnego. To zwycięstwo stwarza pewien kłopot, tym bardziej, że od dawna sondaże przedwyborcze dawały zwycięstwo Związkowi Syjonistycznemu, koalicji centro-lewicowej, która w obu tych kwestiach prezentowała stanowisko bardziej otwarte. Zostawmy jednak wielką politykę międzynarodową. Nie dlatego, że nieważna z polskiego punktu widzenia (owszem, jest dla nas ważniejsza, niż nam się zwykle wydaje). Skupmy się na wewnętrznej scenie izraelskiej polityki i na izraelskim systemie wyborczym - to ważne ze względu na nasze niedawne doświadczenia w tym zakresie. Powiada się, że Netanyahou jest zwycięzca tych wyborów. Jest nim z dwóch powodów: po pierwsze, uzyskał najwięcej mandatów w Knesecie; po drugie wygrał z pozycji przegranego, to znaczy, pokazał, że można dobrą kampanią wyborczą przekonać wahających się wyborców. Ale trzeba pamiętać, że Likoud będzie miała w nowym Knesecie 29 mandatów na 120. To znaczy, że brakuje mu jeszcze 32 mandaty do stworzenia większościowej koalicji. Likoud jest, owszem, najsilniejszą partią w parlamencie, ale tylko tyle. Żeby pozostać na stanowisku premiera (Netanyahou rządzi od 2009 r., a pierwszy raz był premierem w latach 90-tych), misi utworzyć koalicję i to koalicję złożoną z kilku partnerów. Do Knesetu dostało się tym razem 10 ugrupowań politycznych: dwóch średniaków (Likoud i Związek Syjonistyczny) oraz 8 partii parlamentarnej drobnicy. Nawet w wymiarze matematycznym układanka jest trudna do ułożenia. Jest jeszcze trudniejsza w wymiarze politycznym. Trzeba bowiem pamiętać, że obok partii laickich, są tu partie religijne (także skrajnie religijne), obok nastawionych na pokojowe rozwiązanie kwestii palestyńskiej, także partie wojennych jastrzębi. System wyborczy obowiązujący w Izraelu jest w części odpowiedzialny za tak niekoherentny skład parlamentu. Obowiązuje ordynacja proporcjonalna, a okręgiem wyborczym jest terytorium całego państwa. To sprawia, że niekoherencja polityczna jest znakiem firmowym tego kraju - nie tylko po ostatnich wyborach przecież. Czy coś wam to przypomina? Kto nie wie, niech poczyta w podręcznikach do najnowszej historii politycznej, albo niech mi uwierzy na słowo. Podobne wady miała polska ordynacja wyborcza z 1991 r. I podobne - toutes proportions gardeés - tworzyła komplikacje w życiu politycznym. Stąd morał: w demokracji najważniejsze są zdrowe instytucje. Bo w złych instytucjach nie pomoże najlepsza nawet polityka. Roman Graczyk