Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski powiedział: "Prosiłem w wypowiedziach sąd o wyrozumiałość dla tej sytuacji wojennej, której może nie zrozumieć ktoś, kto nie był na wojnie. Cieszę się, że sąd przychylił się do tego stanowiska (...)". Jest to wypowiedź zdumiewająca w państwie, które chwali się posiadaniem niezależnego od rządu wymiaru sprawiedliwości. Jest w ogóle rzeczą zdumiewającą, jak minister może prosić sąd o taki czy inny wyrok. Ale jeśli już prosi (nota bene, co znaczy prośba ministra?), jest to tym bardziej zdumiewające, że nie kryje się z tą informacją, lecz się z nią publicznie obnosi. Nie wiem, czy sąd wziął pod uwagę sugestię ministra. Ufam, że wydał wyrok autonomicznie. Ale stwierdzenie w rodzaju "cieszę się, że sąd przychylił się do..." jest dla sądu po prostu obraźliwe. A dla wymiaru sprawiedliwości w ogóle - demoralizujące. Wiele lat temu, za czasów AWS-u, kiedy Marian Krzaklewski zaapelował do sądu o wyrozumiałość dla podsądnych związkowców, media nie posiadały się z oburzenia. Miały rację, ja sam też się na to oburzałem, widząc w tym niebezpieczny populizm szefa AWS. Ale dziś podobny populizm ministra rządu, który chwali się wcielaniem zasad liberalnej demokracji, budzi jakby mniejsze zgorszenie. Z kolei minister obrony Bogdan Klich powiedział: "Dziś przed sądem został obroniony honor żołnierza polskiego". Przecieram oczy ze zdumienia, kiedy słyszę tę frazę. Przecież żołnierze z Bielska nie zostali skazani z braku dowodów. "Rozstrzygając niniejszą sprawę - powiedział sędzia Jaroszewski uzasadniając wyrok - sąd nie dysponował właściwą dokumentacją pozwalającą na precyzyjne ustalenie miejsca, z którego prowadzono ogień, punktów, z których postrzegali zdarzenia świadkowie relacjonujący jego przebieg, bądź precyzyjnego ustalenia możliwości obserwacji zabudowań, w których znajdowały się pokrzywdzone osoby". W procesie karnym dla udowodnienia winy musi być wykazany związek przyczynowo-skutkowy pomiędzy działaniem oskarżonego, a skutkiem (tu: między ostrzałem wioski czy też jej okolic, a śmiercią afgańskich cywilów). Tego nie wykazano, nie mógł więc zapaść inny wyrok. Zarazem jednak nie jest tak, że proces wykazał, że np. nasi żołnierze nie prowadzili ostrzału. Owszem, w procesie karnym to nie oskarżony musi dowodzić swojej niewinności, tylko oskarżyciel jego winy. Nie ma dowodów winy - nie ma winy, w sensie formalnym jest uniewinnienie. Ale, jak przyznał przecież sędzia Jaroszewski, istniało w chwili rozpoczęcia śledztwa uzasadnione podejrzenie, że oskarżeni dopuścili się zarzucanych im czynów. Czyli że ostrzelali i zabili cywilów. Inaczej mówiąc, chociaż w sensie prawnym żołnierze są niewinni (przynajmniej na tym etapie postępowania, czyli przed drugą instancją), to na zdrowy rozum pozostają poważne wątpliwości co do ich zachowania w krytycznym dniu w Nangar Khel. Gdyby materiał dowodowy był kompletny, być może dałoby się z niego wyprowadzić wniosek, iż wiemy, że żołnierze zachowali się poprawnie. W obecnym stanie dowodów jest inaczej: nie wiemy, czy żołnierze popełnili zarzucane im przestępstwo. To jest różnica. Przecież ten sam minister Klich przyznaje, że popełniono w Nangar Khel błędy. Gdzie jest granica między ludzkim błędem, być może nie do uniknięcia w warunkach stresu, a strzelaniem do cywilów z premedytacją? Trudne pytanie. Na tyle trudne, że rozstrzygające stwierdzenie iż "obroniono honor żołnierza polskiego" idzie zdecydowanie zbyt daleko. Mam wrażenie, że ogromna większość polskich polityków (chwalebny wyjątek: minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski) potraktowała tę sprawę jako przejaw polskiej racji stanu. Kiedy jest racja stanu, jest i sekret stanu. Tu sekretem stanu byłoby zgodne przejście do porządku nad faktami z Nangar Khel przez polityków różnych opcji i zgodna opinia, że sąd powinien (jak u Sikorskiego), albo powinien był (jak u Janusza Zemke, byłego SLD-owskiego wiceministra obrony) uniewinnić żołnierzy. Powtarzam: sąd nie mógł wydać innego wyroku. Ale nie jest bez znaczenia ani to, jakimi motywami się kierował, ani to, jakiego rodzaju atmosferę publiczną wytworzyło to ponadpartyjne przekonanie o koniecznym uniewinniającym wyroku jako o polskiej racji stanu. Roman Graczyk