Zobacz również: Piasecki: Lesbijka w szkole katolickiej, czyli o jedno zdanie za dużo Oczywiście zawsze można znaleźć sytuacje graniczne, nietypowe, a przez to trudne do jednoznacznej kwalifikacji. Ale to nie jest przypadek, o który pani minister była pytana przez "Gościa". Gazeta zapytała: "Zdeklarowana lesbijka nie dostaje pracy w szkole katolickiej z uwagi na swoje preferencje. Szkoła zostanie pozwana do sądu?" Pani minister zaś odpowiedziała: "Oczywiście nie! I właśnie nowa ustawa precyzuje takie sytuacje (wcześniej nie było to uregulowane). Szkoły katolickie czy wyznaniowe mogą się kierować własnymi wartościami i zasadami, i mają prawo odmówić pracy takiej osobie" ("Gość Niedzielny", 12 września 2010). Pewien mój kolega ujął ten problem nader trafnie: "Staram się o pracę w szkole katolickiej jako nauczyciel matematyki i podczas rozmowy rekrutacyjnej z dyrektorem mówię: nazywam się tak i tak, mam tyle i tyle lat, lubię wycieczki górskie. Dyrektor słusznie mógłby podejrzewać, że ze mną coś nie jest w porządku". Mój kolega trafił w sedno. Nauczyciel matematyki ma mieć kwalifikacje z zakresu matematyki, tudzież te z zakresu pedagogiki. Poza tym może sobie lubić wycieczki górskie lub ich nie znosić, być kibicem Manchesteru Utd. lub - przeciwnie - Manchesteru City, może być hetero- albo homoseksualistą, ale to wszystko ma się nijak do jego przydatności do roli nauczyciela matematyki. Więcej, jeśli ktoś taki uważa, że jego miłość do gór (lub lęk wysokości), że jego oddanie "czerwonym diabłom" lub ich konkurentom, ale także że jego orientacja seksualna ma jakieś znaczenie dla jego nauczycielskich kompetencji, to powinien się leczyć. Nie leczyć z tych swoich pasji (homoseksualizmu nie wyłączając) tylko ze swojego chorego stosunku do nich. A skonstatowawszy taki stan psychiczny kandydata, dyrektor powinien mu grzecznie podziękować. Gdybym był dyrektorem szkoły (każdej, także publicznej) podziękowałbym takiemu kandydatowi w przekonaniu, że mam do czynienia z osoba niezrównoważoną, a więc nieodpowiednią do pracy z dziećmi i młodzieżą. Bardzo przepraszam, ale rodzice między innymi po to posyłają swoje dzieci do szkoły katolickiej, aby nie były one narażone na takie sytuacje, jaką swoim wychowankom zafundowała pani Marta Konarzewska z pewnego łódzkiego liceum publicznego, gdy wszem i wobec oświadczyła, że jest lesbijką ("Jestem nauczycielką i jestem lesbijką", Gazeta Wyborcza, 21 czerwca 2010). Kościół katolicki uważa, że normą jest heteroseksualizm, a homoseksualizm jest od tej normy odstępstwem. Wielu ludziom w Polsce to nie odpowiada. Ich prawo mieć inne zdanie niż Kościół. Ale też prawem Kościoła jest mieć inne zdanie niż pani Konarzewska et cons. I po to właśnie istnieją szkoły katolickie, żeby (mimo, że działają w systemie oświatowym kontrolowanym przez państwo) zachować pod pewnymi względami swoją odmienność. Gdyby nie miały prawa do tej odmienności, po co miałyby w ogóle istnieć? Nieszczęściem polskiej debaty jest mieszanie wszystkiego ze wszystkim. W tym wypadku: wypowiedzi minister Radziszewskiej dla "Gościa" z jej (co najmniej niefortunną) wypowiedzią w dyskusji telewizyjnej z udziałem p. Krzysztofa Śmiszka. Są tacy, wcale liczni, którzy uważają, że ponieważ Elżbieta Radziszewska skompromitowała się w sprawie Śmiszka, ergo nie ma znaczenia co powiedziała "Gościowi", bo i tak trzeba ją potępić za tzw. całokształt. Są inni, którzy uważają, że skoro pani minister ma rację w kwestii szkoły katolickiej, ergo nie należy jej rozliczać za sprawę Śmiszka. Jedni i drudzy grzeszą myślowym grubiaństwem. I są w końcu tacy - ci są najbardziej żałośni - którzy uważają, że homoseksualizm, a szczególnie homoseksualizm głośno afirmowany, unieważnia wszystkie inne kryteria oceny człowieka. Na przykład, że kandydat na nauczyciela matematyki może być kiepski z trygonometrii, jeśli tylko otwarcie wyznaje swój homoseksualizm, bo to mu daje jakąś fundamentalną przewagę nad innymi kandydatami. Także nad tymi, którzy są biegli w trygonometrii, ale zachowują swoją orientację seksualną dla siebie. Nie owijajmy w bawełnę: właśnie taki sposób rozumowania, myślenie orientacją seksualną zamiast głową, jest bliski tym, których oburzyła wypowiedź minister Radziszewskiej dla "Gościa Niedzielnego". Roman Graczyk PS. Niech mi wybaczy Konrad Piasecki, że wziąłem jego słowa za pretekst do tej polemiki. Z Piaseckim w tej sprawie nie zgadzam się trochę. Z p. Konarzewską et cons. nie zgadzam się bardzo.