Miałem wrażenie jak gdyby zaciskała się nam wokół szyj znowu jakaś obroża. Skąd czerpać nadzieję w takich marnych czasach? Naprawdę tej nadziei brakowało. I wtedy usłyszałem w Wolnej Europie, że na procesy oskarżonych z Radomia i z Ursusa przychodzą grupy ludzi, którzy na różne sposoby tych oskarżonych wspierają: prawnie, materialnie, medycznie. Ta wiadomość była dla mnie bezcenna. Najbardziej dlatego, że podważała owo przekonanie, że komuna jest w tym kraju wszechmocna. A zatem przywracała nadzieję.Wkrótce - 23 września 1976 - z tej grupy pomocowej wyłonił się Komitet Obrony Robotników. Pamiętam swoją reakcję: jednak można! Członkowie KOR-u podawali do publicznej wiadomości swoje nazwiska, adresy i numery telefonów. W państwie, które miało wiele cech ustroju policyjnego, rzucali w ten sposób wyzwanie. Już wtedy miało to ogromne znaczenie, a późniejsze owoce tej działalności wszyscy znają i nie będzie przesadą powiedzieć, że bez KOR-u nie byłoby całej późniejszej infrastruktury opozycji demokratycznej (Studenckie Komitety Solidarności, komitety samoobrony chłopskiej, Wolne Związki Zawodowe, podziemna prasa i wydawnictwa..., w końcu "Solidarność"). Pamiętam, że chłonąłem łapczywie komunikaty KOR-u, słyszane w zagłuszanej Wolnej Europie. Kolejne zawarte w nich informacje o ludziach, którzy odważyli się czynnie przeciwstawić komunie były jak haust świeżego powietrza w jakimś dusznym pomieszczeniu. Wiem dzisiaj, bo przypomina to teraz prasa, że w komunikacie KOR-u nr 3, z 30 września 1976, opisano przypadek zatrzymania przez Służbę Bezpieczeństwa w Radomiu Mirosława Chojeckiego. Zapewne wtedy poznałem ten komunikat, ale nazwisko Chojeckiego wówczas mi się nie utrwaliło w pamięci. Stało się to zapewne miesiąc później, kiedy Mirosław Chojecki wstąpił do KOR-u - tych nazwisk było wtedy niewiele i znało się je na pamięć, tym bardziej, że pod komunikatami KOR-u lista członków Komitetu ułożona była alfabetycznie. Pamiętam jeszcze dziś ten głos - jak się wtedy mówiło - spikera Wolnej Europy, odczytującego kolejno: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń..., a potem: Jerzy Andrzejewski, Stanisław Barańczak, Mirosław Chojecki, Ludwik Cohn, Jacek Kuroń... Pamiętam ten głos, pamiętam, co te informacje wtedy dla mnie znaczyły. Ale w sprawie dziś poruszającej opinię publiczną nie ograniczam się ani do pamięci własnych przeżyć i ocen sprzed 40 lat, ani nawet do obiektywnej wiedzy o ogromnych zasługach Mirosława Chojeckiego dla wolnej Polski. Oczywiście jest tak, że Mirkowi mógłby czyścić buty niejeden dzisiejszy patriotyczny radykał. Niemniej uważam, że w dyskusji o odmowie przyznania mu statusu działacza opozycji demokratycznej ta argumentacja jest niewystarczająca. Mam w tej materii niejakie doświadczenie, ponieważ przez lata całe zarzucano mi publicznie, iż spostponowałem zasłużonych ludzi, pisząc o ich współpracy z SB (lub o ich kontaktach z SB budzących poważne znaki zapytania) podczas gdy byli to/są to ludzie wielce zasłużeni. Ileż razy to słyszałem: przecież on tyle dobrego zrobił dla polskiej kultury, albo wręcz dla opozycji... Na takie dictum niezmiennie odpowiadałem: to są dwie odrębne kwestie. I nie zmieniłem zdania do dziś. Wałęsa, żeby już podać przykład dużego kalibru, niewątpliwie dużo zrobił dla "Solidarności", co w niczym nie zmienia faktu, że wcześniej był tajnym współpracownikiem SB. Takie historie zdarzały się w państwie totalitarnym, jakim była PRL. Ci, którzy nie potrafią tego przyjąć do wiadomości, są wyznawcami czarno-białego pojmowania historii. I czarno-białego pojmowania ludzkich życiorysów: jak już kogoś raz zapiszą do kategorii zasłużonych dla Polski, to nijak nie mogą uznać, że zarazem ten ów człowiek mógł być zasłużony - także - dla Służby Bezpieczeństwa. A tymczasem rzeczywistość PRL-u bywała szara, z różnymi odcieniami szarości u różnych ludzi. Nie znaczy to jednak, że nie wolno nam niekiedy posłużyć się schematem czarno-białym. Na przykład ustanowione przed kilku laty odznaczenie Krzyż Wolności i Solidarności przyznawane jest tym, którzy się zasłużyli dla wolnej Polski, a zarazem nie współpracowali z UB/SB. Takie przyjęto kryterium. Uznano, że w tym wypadku nie będzie się mierzyć, ile zasług, a ile uległości, nie będzie się tego bilansować, tylko odkreśli się grubą linią jedno od drugiego. Wydaje się (mnie się w każdym razie wydaje), że co do zasady, postąpiono słusznie. Stało za tym przekonanie, że to odznaczenie powinno przysługiwać tylko tym, którzy się nie dali złamać (a każdy, kto wtedy knuł przeciwko komunie, wie, że kuszono prawie wszystkich). Podobne założenie stoi za konceptem "statusu działacza opozycji demokratycznej lub osoby represjonowanej z powodów politycznych". Wedle ustawy z 20 marca 2015 status taki nadaje szef Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych tym, którzy albo są posiadaczami Krzyża Wolności i Solidarności, albo przedstawią "decyzję administracyjną" prezesa IPN-u poświadczającą, że spełniają warunki art. 4 ustawy. Co mówi ów art. 4? Mówi on, że status ów przysługuje osobie, która nie była funkcjonariuszem Bezpieki oraz "co do której w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej - Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu nie zachowały się dokumenty wytworzone przez nią lub przy jej udziale, w ramach czynności wykonywanych przez nią w charakterze tajnego informatora lub pomocnika przy operacyjnym zdobywaniu informacji przez organy bezpieczeństwa państwa". Wykładnia tego przepisu jest przecież łatwa: statusu nie może dostać ktoś, kto był tajnym pomocnikiem SB dowolnej kategorii (tajny współpracownik, kontakt operacyjny, etc.). O takiej - moim zdaniem: jedynie możliwej - wykładni decyduje konstrukcja logiczna i sens językowy tego przepisu. Defektem, który skutkuje nieprzyznaniem statusu, a orzeka o tym w trybie decyzji administracyjnej Prezes IPN, jest istnienie dokumentów wytworzonych przez tę osobę, ale tylko takich dokumentów, które powstały w ramach jej działalności agenturalnej. Jakie dokumenty wytworzone przez Chojeckiego (lub przy jego udziale) są w IPN? O ile mi wiadomo (relacje na ten temat nie są precyzyjne), chodzi o dwa zobowiązania do zachowania tajemnicy w sprawie tego, co się dzieje w Instytucie Badań Jądrowych, gdzie Chojecki pracował. Pierwsze pochodzi z chwili, gdy był przyjmowany do pracy. To był warunek przyjęcia do pracy i nikt z pracowników, podpisując je, nie traktował go jako zobowiązania do współpracy z SB. Zresztą nim nie było. Drugie zobowiązanie Chojecki podpisał, bo go do tego zmuszono, w dniu zatrzymania w Radomiu, gdzie brał udział w akcji pomocowej dla represjonowanych robotników. Ten drugi dokument miał zawierać także zobowiązanie do "informowania o wszystkim, co mogło być szkodliwe dla PRL z punktu widzenia kontrwywiadu" (pisano o tym tutaj). O tym drugim dokumencie Chojecki poinformował swoich przyjaciół z KOR-u niezwłocznie, stąd i rychła informacja w komunikacie KOR-u. Tak więc Chojecki pod groźbą się zobowiązał do czegoś, czego nie wykonał. Zresztą zaraz został z IBJ wyrzucony. Nie rozumiem zatem, a trochę papierów agenturalnych w życiu przestudiowałem, jak można to zakwalifikować jako tajną współpracę z SB. Żeby uznać, że Chojeckiemu się status nie należy, trzeba byłoby przyjąć, że współpracował z SB. Kiedy? Po nagłośnieniu incydentu z Radomia już - z oczywistych względów - nie. Trzeba byłoby zatem uznać, że Chojecki tajnie współpracował w momencie podpisania tego wymuszonego groźbą zobowiązania. I wtedy właśnie sporządził był dokument "w ramach czynności wykonywanych [...] w charakterze tajnego informatora". Każdy widzi, że to nonsens. Albo więc istnieją jakieś inne dokumenty, o których opinia publiczna nic nie wie, ale wtedy: papiery na stół!, albo Chojeckiemu należy się status. CBDU - takim skrótem (w rozwinięciu: co było do udowodnienia) kończyło się kiedyś, jakieś 40 lat temu, szkolne zadania z logiki, czy teraz podpisuje się je jakimś skrótem - nie wiem. Ale wiem, że tak tej sprawy nie można zostawić. I nie tylko dlatego, że Mirkowi niejeden powinien czyścić buty z powodu jego zasług. Inaczej: nie tylko dla tego, co zrobił, ale - w tym wypadku to jest istotne - także dla tego, czego nie zrobił.