W komentarzu Agnieszki Kublik we wczorajszej "Gazecie Wyborczej" czytamy: "Dziś ministra - przyznaję - brzmi dziwnie. Po prostu się z nią nie osłuchaliśmy. Z czasem się przyzwyczaimy, a może nawet ją polubimy" (Agnieszka Kublik, "Ministra" nie uwłacza). Obawiam się, że się nie przyzwyczaję i nie polubię. Gdyby w języku polskim zwyciężyła forma "poszłem" zamiast dotychczasowego poczciwego "poszedłem", też bym się nie przyzwyczaił. Oczywiście rozumiem, że pani minister domaga się dowartościowania kobiet w polityce, pokazania, że kobieta nie zastępuje w roli polityka (np. ministra) mężczyzny, tylko wykonuje to zajęcie na równych z nim prawach. To prawda. To znaczy tak stanowi prawo, a obyczaje jeszcze za tym nie do końca nadążają. Ale żeby to zmienić, trzeba zacząć od właściwego końca. Nie od natarczywego deklarowania: "jestem kobietą", tylko od dobrego kierowania powierzonym sobie resortem. Jest faktem, że część krytyki, jaka spadła w ostatnich tygodniach na panią minister, miała w tle ten niewypowiedziany zarzut, że "baba nie powinna się zajmować sportem, bo się na tym nie zna". Zarzut jest głupi i tyle, kobieta może być na tym stanowisku tak samo kompetentna, jak dobry minister-mężczyzna, albo tak samo niekompetentna, jak kiepski minister-mężczyzna. Francja miała przed kilku laty ministra obrony - kobietę i, o ile wiem, obronność kraju na tym nie ucierpiała. Daleko nie szukając, mieliśmy przed kilku laty kompetentnego ministra sportu - kobietę: Elżbietę Jakubiak. Problem polega na tym, że teraz mamy ministra niekompetentnego, który nazywa się Joanna Mucha. Zasłanianie tego faktu kobiecością pani minister jest omijaniem dyskusji o rzeczywistości językiem poprawności politycznej. Jest feminizm mądry i feminizm głupi. Feminizm mądry pokazuje - via facti - że kobiety mogą być na kierowniczych stanowiskach równie kompetentne jak mężczyźni, bo płeć nie ma nic do umiejętności zarządzania. Feminizm głupi reprezentuje pewna polska feministka, która jakiś czas temu na jakiejś feministycznej manifestacji (może na Manifie z okazji 8 Marca?) pokazała światu transparent z napisem "Mam cipkę". Domaganie się formy "ministra", "polityczka", "krytyczka" jest moim zdaniem równie mądre, jak pokazywanie takiego transparentu. Zasadniczo domyślamy się, że ta pani "ma cipkę", tak jak wiemy, że pani minister Mucha jest kobietą, a pan minister Boni - mężczyzną. Wiemy to i nie robimy z tego debaty, ani z faktu, że pani minister Mucha dostała nominację ministerialną, mimo że jest kobietą. Tyle tylko, że chyba nikomu nie przychodzi do głowy, że Boni został ministrem z powodów pozamerytorycznych. A wielu dzisiaj przychodzi do głowy, że Joanna Mucha została ministrem, ponieważ jest kobietą i do tego niebrzydką. Mądre feministki powinny być przeciwne takiemu, w istocie seksistowskiemu, sposobowi promowania kobiet. I powinny mieć odwagę to powiedzieć. Roman Graczyk