Prawicowi frustraci widzą polskie sprawy prosto. Za prosto. Pewnie, że w naszej historii usuwanie krzyża z miejsc publicznych źle się kojarzy. Ale czy z tego wynika, że każdy krzyż postawiony gdziekolwiek i w jakiejkolwiek intencji ma być z tego tytułu wieczyście chroniony? A każdy, kto ośmieli się podać w wątpliwość jego tam obecność, czy choćby estetykę przestrzeni, ma być zrównany z Bierutem? Dla prawicowych frustratów - tak. Pewnie, że katastrofa smoleńska musi być wyjaśniona do spodu i jak na razie można się niepokoić o przebieg polskiego śledztwa. Ale czy z tego naprawdę wynika, że uprawnione jest przesądzanie o kryminalnym ("zbrodnia") charakterze wypadku? Prawicowi frustraci powiedzą, że w gruncie rzeczy żadne śledztwo nie jest potrzebne, bo i tak wiadomo, że "prezydenta zabili Ruscy" a "Tusk ma krew na rękach". No dobrze, są i tacy - trudno, ale czy do tego poziomu naprawdę musi się zniżać szef największej opozycyjnej partii? Marek Migalski ma rację, gdy powiada, że ostatnie nominacje w PiS idą w poprzek tej dynamice politycznej, którą PiS uruchomiło w czasie kampanii prezydenckiej. A była to dynamika wytworzenia się umiarkowanej konserwatywnej prawicy, takiej, która realnie pretenduje do władzy. I ma też Migalski rację, kiedy zwraca uwagę, że poważna partia opozycyjna nie może konkurować z rządem głównie walką o krzyż i walką o wyjaśnienie katastrofy. Poważna partia musi konkurować z rządem w sprawach podatków, podwyżek pensji dla nauczycieli, umowy gazowej z Rosją. Tym, czym żyje większość Polaków i co będzie ważne, i coraz ważniejsze jutro i pojutrze. Prawicowi frustraci powiedzą na to: "hańba!, krzyż obronimy!, Smoleńsk pomścimy!" Biedni ludzie, nic nie rozumieją, niestety. Bo przecież nikt PiS-owi nie każe zapominać o Smoleńsku, ani wyrzekać się pamięci o prezydencie. Chodzi tylko o to, żeby uznać, że w polskiej polityce to nie są sprawy jedyne i o wszystkim innym decydujące. Gdybym był doradcą prezesa Kaczyńskiego, powiedziałbym mu, że w ten sposób zmierza pewną drogą do skansenu. W tym skansenie wegetują wyznawcy spiskowych teorii dziejów, ludzie podejrzliwi, nieufni i roszczeniowi. Tacy stanowią - na szczęście - margines. Czy PiS naprawdę chce zejść do poziomu tego marginesu? Platforma zwietrzyła okazję i stara się sprowokować Migalskiego do przekroczenia linii, poza którą jego odejście od PiS-u (nie "z PiS-u", bo formalnie nie jest jego członkiem) będzie przesądzone. To nie jest wykluczone, bo PiS ma szczególny dar wypychania ze swoich szeregów ludzi utalentowanych i posiadających jakieś poglądy (casus Dorna, Ujazdowskiego, czy Zalewskiego). Ciekaw jestem, czy prezes zdaje sobie sprawę z tego, dlaczego Platforma popycha go w tę stronę? Roman Graczyk