Zwykle organizatorem tych spotkań są środowiska związane z "Gazetą Polską" lub z PiS-em. Nie są to moje terytoria, nie jestem stąd. Tym bardziej więc ciekawi mnie, co to za ludzie. Rzecz jest dla mnie odrobinę ryzykowna, bo jak mi słusznie klaruje mój przyjaciel Krzyś Banasiak (pozdrowienia!), w Polsce każdego, kto ma poglądy, usiłuje się wpisać do jakiegoś obozu - w tym przypadku do obozu prawicy PiS-owskiej. Baczę na to pilnie, o czym jeszcze opowiem, ale nie to jest tu najważniejsze. Najważniejsza jest żarliwość tych ludzi i - jednak! - ich ciekawość świata. Są to środowiska ludzi aktywnych w swoim otoczeniu, niepogodzonych z rzeczywistością Polski AD 2011, zwykle mających poczucie jakiegoś rodzaju wywłaszczenia. Nie chodzi o wyzucie z własności, ale o to, że ci ludzie bardzo często czują się wyzuci z Polski, pozbawieni wpływu na państwo, o którego kształt swego czasu walczyli pod sztandarem "Solidarności". Można powiedzieć więcej: ci ludzie mają często poczucie, że zostali zdradzeni. Jak powiedziałem, nie jestem stąd. Nie jestem - z tysiąca powodów - jednym z nich, nie identyfikuję się z nimi i podczas tych spotkań nie udaję, że się z nimi we wszystkim zgadzam. Oni raczej nie czytają Jarosława Marka Rymkiewicza, więc kiedy robię aluzję do "Adasia i Jacka" - pozytywnych bohaterów "Rozmów polskich latem 1983" - muszę rzecz naświetlić. Ale nie czytając Rymkiewicza, zachowują bardzo Rymkiewiczowską postawę: to są ludzie, którzy są i chcą pozostać Polakami, którzy się o tę polskość troszczą, pielęgnują ją. To budzi szacunek. Przeczytałem w przedwczorajszej "Gazecie Wyborczej" tekst Barbary Labudy zatytułowany "12 typów postaw wobec prezesa Kaczyńskiego" (GW, 19 kwietnia). Autorka próbuje obiektywnie opisać różne typy reagowania na zjawisko Jarosława Kaczyńskiego. Wierzę, że próbuje obiektywnie, ale - moim zdaniem - jej się to nie udaje. A nie udaje się, bo zakłada jako coś bezdyskusyjnego, że Kaczyński po prostu jest politycznym szaleńcem - koniec i kropka. Wobec takiego założenia pozostaje tylko rozróżniać między bardziej czy mniej przychylnymi oraz bardziej czy mniej wrogimi reakcjami na oczywiste szaleństwo. Powiem tak: autorka nie zna ludu PiS-owskiego i dlatego wydaje jej się, że Kaczyński ze swoimi poglądami jest umieszczony w jakiejś próżni. Czy inaczej: że sam kreuje wirtualną rzeczywistość, którą następnie objaśnia swoimi poglądami na Polskę. Otóż, jest inaczej. Kaczyński istnieje w polskiej polityce, bo jest adekwatnym wyrazicielem owego poczucia wywłaszczenia. I jest adekwatnym wyrazicielem tej ambicji, abyśmy byli i pozostali Polakami. Można nie podzielać jego poglądów, ale jeśli się nie zauważy tej tożsamości między Prezesem a ludem PiS-owskim, to się niewiele z polskiej dzisiejszej polityki potrafi zrozumieć. Tak więc, chociaż nie jestem stąd, staram się rozumieć. Zarazem pamiętając o radzie mojego przyjaciela, próbuję pozostać sobą. Jestem dla tych ludzi ciekawym egzemplum: facet, który tyle lat pracował w "Wyborczej", napisał taką książkę!? Chcą, żebym się z tego wytłumaczył. Chyba bywają trochę zdziwieni, kiedy tłumaczę, że identyfikuję się z ogromną większością tego, co kiedyś napisałem w "Wyborczej". Dobrym argumentem jest sprawa komisji majątkowej. Mówię: na początku lat 90. przestrzegłem przed uprzywilejowaniem Kościoła, a owocem tego uprzywilejowania jest po dwudziestu latach skandal związany z działalnością komisji. Ale bywa, że znajduję mniej zrozumienia. Na jednym ze spotkań zrobiło się naprawdę gorąco, kiedy zapytany o Order Orła Białego dla Adama Michnika, odpowiedziałem, że ordery daje się za tzw. całokształt, i że moim zdaniem on się Michnikowi należał (chciałbym w tym momencie widzieć miny moich kolegów z Czerskiej!). Morał? Dwa morały. Pierwszy jest taki, że w Polsce żyje bardzo wielu ludzi, którzy - mimo iż nie czytają Rymkiewicza - po prostu kochają Polskę. Kiedy ignorujemy ich istnienie, nie rozumiemy Polski. Drugi jest taki, że zachowanie własnej autentyczności kosztuje. Czego i wam życzę. Roman Graczyk