Pisałem wtedy - 7 tygodni po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość - że w chwili wyborów nie uderzałem na alarm, nie zakładałem bowiem, że PiS przekroczy ramy państwa prawa, ale pod koniec grudnia 2015 sytuacja była już inna. PiS pokazało już wówczas wyraźnie, jakie ma zamiary wobec Trybunału Konstytucyjnego (i w paru innych sprawach), określałem to jako wyraz demokracji nieliberalnej. Teraz, po roku, ta diagnoza wydaje się w pełni potwierdzona przez całą kaskadę inicjatyw politycznych partii rządzącej, od Trybunału poczynając, a na łamaniu prawa i obyczajów parlamentarnych (wydarzenia z 16 grudnia br. i dni następnych) kończąc. Artykuł, który tu przywołuję, próbował znaleźć jakąś historyczną analogię do doktryny politycznej PiS-u i wskazywał na tradycję rządów sanacyjnych (1926-1939). Pisałem, że we współczesnej Polsce nie docenia się tej tradycji w tym sensie, że nie zauważa się ani jej z gruntu antydemokratycznego charakteru, ani jej relatywnie głębokiego zakorzenienia w społeczeństwie. Te dwie zjawiska trzeba widzieć łącznie: i to, że rządy marszałka Piłsudskiego i jego następców były jawnym pogwałceniem demokracji (chociaż jest prawdą, że system demokratyczny sprzed 1926 roku wyraźnie chromał), i to, że te rządy miały silne (choć nie większościowe) poparcie. Ta relatywna atrakcyjność owych jawnie antydemokratycznych rządów brała się najpierw z historycznej legitymacji samego Józefa Piłsudskiego, a dalej - z patriotycznego sztafażu, jakiego sanacja konsekwentnie używała. Wniosek stąd taki, że w przedwojennym polskim społeczeństwie można było prowadzić politykę łamania prawa i zarazem mieć na to relatywnie duże społeczne przyzwolenie. A dziś? Dziś wobec zjawiska PiS próbuje się różnych porównań historycznych, ale większe powodzenie od mojej tezy mają inne: a to przypisuje się partii Jarosława Kaczyńskiego sympatie do prawicy narodowej, a to znów do komunistów (np. częste porównania do Gomułki). Moim zdaniem, są to porównania chybione. Natomiast tradycja sanacyjna, owszem, warta jest namysłu pod kątem podobieństw do systemu, jaki tworzy Jarosław Kaczyński. Jest ich kilka, tu opiszę dwa. Pierwsze: człowiek numer 1 w państwie pozostaje, formalnie, w cieniu. Piłsudski przez większą część swoich w istocie osobistych rządów pełnił jedynie funkcję Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych. Ta funkcja nabrała de facto mocy przekraczającej moc prezydenta i premiera razem wziętych, dlatego że pełnił ją Piłsudski, i dlatego, że wszyscy de iure wysocy oficjele poddawali się jego władzy. A poddawali się, bo przynależeli do partii / obozu politycznego, na czele którego stał Marszałek. Nie dalej jak wczoraj mieliśmy spektakularną demonstrację tej zasady rządzenia w Polsce. Na konferencji wystąpili wspólnie: pani premier, marszałkowie Sejmu i Senatu, przewodniczący klubu parlamentarnego PiS oraz szeregowy poseł - otóż każde wypowiadane tam słowo i mowa ciała wszystkich uczestników tego wydarzenia mówiły, że szef jest tylko jeden i nazywa się Jarosław Kaczyński. Drugie: demontaż państwa prawa dokonuje się w rękawiczkach. Piłsudski nigdy nie powiedział, że zasadą ustrojową, której hołduje jego obóz, jest autorytaryzm. Stosował cały system wybiegów, po to, by demokratyczna i praworządnościowa fasada nie była nigdy zdemontowana, tyle że za tą fasadą działały zgoła inne mechanizmy. Dzisiaj podobnie: trzeba naprawdę blisko śledzić wydarzenia, żeby wiedzieć, że kolejne kroki legislacyjne większości parlamentarnej i akty urzędowe Prezydenta RP w kwestii Trybunału Konstytucyjnego odbywały się z naruszeniem prawa. Gdy się tego tak blisko nie śledzi, albo gdy się nie zna mechanizmów ustrojowych ustanowionych przez Konstytucję RP, można uznać tę praworządnościową fasadę za rzeczywistość. Na przykład: nominacja pani sędzi Julii Przyłębskiej na stanowisko prezesa Trybunału Konstytucyjnego wygląda z pozoru legalnie. W istocie tak nie jest. Najpierw troje sędziów TK z PiS-owskiej nominacji nie uczestniczyło w Zgromadzeniu Ogólnym TK, które miało przedstawić prezydentowi kandydatury na następców Andrzeja Rzeplińskiego. Sędziowie ci, dziwnym trafem, byli wszyscy chorzy i przedstawili na to dowody w postaci zwolnień lekarskich. W ten sposób Zgromadzenie Ogólne nie mogło się zebrać i przeprowadzić wyboru kandydatów. Powody tego stanu rzeczy były ewidentnie partyjne i naciągane, ale lege artis nic się z tym nie dało zrobić. Prezydent Duda stwierdził, że nie przedstawiono mu kandydatur w trybie prawem przewidzianym. Tak w istocie było. Z kolei jednak, gdy inna część sędziów odmówiła udziału w głosowaniu w Zgromadzeniu Ogólnym TK we wtorek, przez co kandydatura sędzi Przyłębskiej nie może być uznana za przyjętą legalnie (wymóg udziału w głosowaniu większości sędziów TK), to już prezydentowi Dudzie nie przeszkadzało. I tak się właśnie rządzi w Polsce od roku. Krok po kroku oddalamy się od reguł, które stanowią o przynależności do zachodniej cywilizacji prawno-politycznej. Partia rządząca jednak wydaje się jednolita w niezauważaniu tego problemu (casus posła do PE, Kazimierza Michała Ujazdowskiego jest odosobniony), a w narodzie silne jest przekonanie, że zawiłości proceduralne nie mają znaczenia. Zdrowych, bezmyślnych Świąt, życzy Partia i Rząd. Roman Graczyk