Senator z Arizony zwrócił się do swoich zwolenników, zgromadzonych tego wieczoru w Phoenix, w te - mniej więcej - słowa: - Właśnie telefonowałem do senatora Obamy i pogratulowałem mu zwycięstwa... Te słowa McCaina wywołały na widowni gwizdy i okrzyki dezaprobaty. Stary żołnierz nie pozwolił im wybrzmieć. Błyskawicznie zrobił zdecydowany gest powstrzymujący je i powtórzył z naciskiem - "żeby mu pogratulować zdobycia prezydentury kraju, który obaj kochamy". Dalej mówił w tym duchu: "Zwycięstwo to ma historyczny charakter, uznaję dumę, jaka jest dziś udziałem naszych obywateli Afroamerykanów. Przegrałem, ale to jest tylko moja porażka, nie wasza. Uznaję talenty senatora Obamy, które pozwoliły mu wygrać. Mój konkurent do prezydentury będzie teraz moim prezydentem. Było między nami wiele różnic i z pewnością wiele z nich pozostanie. Mimo to jestem gotów pomóc nowemu prezydentowi w stawieniu czoła wielkim wyzwaniom, przed jakimi stoi nasz kraj. I proszę o to wszystkich moich zwolenników". Mój Boże! Czy my się kiedyś w Polsce doczekamy polityków tej klasy? Na ogół nie przyłączam się do chóru lamentującego nad upadkiem polskiej polityki. Irytuje mnie w szczególności wyświechtany zarzut pod adresem polskich polityków, że się kłócą zamiast wspólnie pracować. Bo w demokracjach, starszych i lepiej urządzonych niż nasza, konkurencja pomiędzy rządem a opozycją jest zazwyczaj bardzo ostra: jedni drugim wytykają wzajemnie wszelkie słabości ich programów politycznych, a także ich konduity (wszelkiego typu afery, w tym także obyczajowe). Ale jest jedna, bardzo poważna, różnica w stosunku do obyczajów politycznych panujących w Polsce: w starych demokracjach, przy całej ostrości sporu politycznego nie kwestionuje się patriotyzmu przeciwnika politycznego. Mój przeciwnik może się dramatycznie mylić, ale wierzę, że tak jak ja, tak i on kocha nasz kraj. Ta różnica diametralnie zmienia klimat polityczny. John McCain, potrafiący w chwili niewątpliwej klęski uznać patriotyzm Obamy, buduje klimat wspólnoty. Jarosław Kaczyński, który raz po raz wysyła swoich konkurentów do wszystkich diabłów (utożsamia ich a to z ZOMO, a to z Komunistyczną Partią Polski) buduje klimat dramatycznie głębokiego podziału na prawdziwych Polaków i na jakichś łże-Polaków. Kaczyński nie użył wprost tych słów (mówił o łże-elitach), ale sens jego dzikich ataków jest właśnie taki. Prezes PiS-u nie jest jedynym polskim politykiem, ani PiS jedyną polską partią, stosującą takie metody - np. panowie Niesiołowski i Palikot z PO, idą w jego ślady. Mam jednak wrażenie, że PiS i jego lider mają w tym niechlubnym dziele największy udział. Kto wie, czy nie ta skłonność do manichejskiego dzielenia Polaków na dobrych i złych nie była główną przyczyną porażki Prawa i Sprawiedliwości w ubiegłorocznych wyborach. Wygląda jednak na to, że jego przywódca niczego nie zrozumiał i niczego się nie nauczył. Wraz z nim legion jego zwolenników. A - co najgorsze - także niemało jego przeciwników. Roman Graczyk