Problemy Unii z imigracją są rozmaitego rodzaju, ale niemal zawsze diablo trudne do rozwiązania. Mówiąc skrótem: te problemy symbolizuje seria zdarzeń od Lampeduzy do Mohammeda Meraha. Czyli od bezradności Włochów wobec tragedii setek uciekinierów tonących w Morzu Śródziemnym, do bezradności Francuzów wobec seryjnego zabójcy, który będąc obywatelem francuskim tak rozumiał swoje islamskie korzenie, że uśmiercił 7 ludzi za ich niewierność wobec islamu. A pośrodku, pomiędzy śmiercią uchodźców u brzegów Lampeduzy, a śmiercią ofiar islamskiego fanatyka z Tuluzy, mamy jeszcze problem 6 tysięcy mieszkańców włoskiej wyspy, zalanych falą 10 tysięcy przybyszów. Ci ludzie, owszem, uciekają przed biedą czy prześladowaniem w swoich krajach (najczęściej w Afryce subsaharyjskiej), ale czemu ta "cała nędza świata" (Michel Rocard) ma się zwalać na głowę akurat, Bogu ducha winnych, mieszkańców spokojnej dotąd włoskiej wyspy? Włochy i Francja są członkami Unii Europejskiej, tak jak Polska. Są też członkami strefy Schengen, też tak jak Polska. To oznacza, że każdy imigrant, który dostanie się do strefy przez jej południowe granice, może swobodnie przemieszczać się po całej strefie, włącznie z tym, że może osiedlić się np. w Polsce. Podobnie jak każdy imigrant, który dostanie się do strefy przez jej wschodnią granicę, może przemieszczać się po całej strefie i osiedlić się np. we Francji. Tak się raczej nie zdarza w pierwszym przypadku, ale zdarza się często w drugim. Uchodźcy z Mali, z Senegalu czy z Libii, którzy dostają się do strefy Schengen przez Morze Śródziemne, osiedlają się raczej w krajach starej Unii. Za to uchodźcy z Czeczenii czy z Armenii, którzy dostają się do strefy Schengen przez granicę polsko-ukraińską, raczej nie zatrzymują się w Polsce, lecz migrują dalej na Zachód. To zrozumiałe, ludzie ci szukają większego dobrobytu - wyższego poziomu pomocy socjalnej. Ale któregoś dnia Unia mogła nam powiedzieć: korzystacie z przynależności do strefy Schengen, a nie ponosicie z tego tytułu adekwatnych ciężarów, chcemy to zmienić. I to się właśnie stało! Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz powiedział kilka dni temu, że ciężar problemów z imigracją powinien być rozłożony na 28 państw członkowskich, a nie tylko na tych kilka, do których najchętniej ciągną uchodźcy... Na razie nic z tych słów nie będzie wynikać, są one i mało konkretne, i dość nieprzemyślane. Trudno sobie np. wyobrazić, że zmusza się imigrantów z Senegalu do osiedlenia się w Rumunii, skoro z Rumunii uciekają na Zachód tysiące Romów. Trudno sobie wyobrazić, że na zasadzie prostego dzielenia Polska przyjmuje u siebie 700 tys. imigrantów. Tym niemniej można sobie wyobrazić, że kraje które są najbardziej eksponowane na fale uchodźców (Niemcy, Anglia, Hiszpania, Włochy, Francja), zażądają od swoich unijnych partnerów jakiejś konkretnej pomocy finansowej, by łatwiej stawić czoła tym problemom. Wypowiedź Martina Schulza ma jeszcze inny walor - pedagogiczny. Pozwala nam uświadomić sobie, czym realnie jest zderzenie cywilizacji, gdy się ma w swoim kraju kilka milionów ludzi wychowanych w zupełnie innych warunkach i wedle zupełnie innych wartości (nawet jeśli część z nich urodziła się już w Europie). My w Polsce mamy, zdaje się, problem z naszymi poczciwymi muzułmanami spod Białegostoku z powodu ich niehumanitarnego obchodzenia się ze zwierzętami. Mój Boże! Problem będzie wtedy, kiedy powstaną w naszych miastach całe dzielnice, w których kobiety nie będą mogły na ulicy odkrywać twarzy, a na lekcjach historii nie będzie można uczyć o wiktorii wiedeńskiej jako o obronie Zachodu przed agresją islamu. Strachy na Lachy? Być może. Ale byłby już czas zauważyć, jaka naprawdę jest rzeczywistość wielkich metropolii Zachodu. Zachodu, do którego ciągle chcemy równać. I zadać pytanie: czy coś z tego wynika? Roman Graczyk