Czyli pozbawia go sensu. Ale oto byłem przedwczoraj u krakowskich dominikanów na porannych roratach - to jeden z tych nielicznych kościołów, gdzie zachowano dawny zwyczaj. Opowiem wam teraz, dlaczego jeszcze Polska nie zginęła, póki są poranne roraty. Dominikanie zaczynają o 6.30. Żeby zdążyć na czas, musiałem wstać o 5.30. Bardzo to specjalna pora dnia, czy może jeszcze nocy. Mówiąc najkrócej: cholernie nie chce się o tej porze opuszczać ciepłego łóżka. W kościele był tłum ludzi. Kto zna Bazylikę św. Trójcy w Krakowie, ten wie, że jest to niemały kościół. Był on wypełniony, nie po brzegi może, ale wszystkie miejsca siedzące były zajęte, wielu ludzi stało. Co to za ludzie? Otóż proszę sobie wyobrazić, że byli to w ogromnej większości ludzie w wieku okołostudenckim. Ja ze swoimi 52 latami na karku byłem tam jednym z seniorów. Część z nich mieszka może blisko centrum, ale ci którzy mieszkają na peryferiach, albo pod Krakowem, musieli opuścić to swoje ciepłe łóżko, tak jak ja, około 5.30. Liturgia u dominikanów zawsze jest staranna. Kto mieszka w Krakowie (ale także w Warszawie i w tych kilku miastach, gdzie "biali" mają swoje klasztory i kościoły), ten wie. Liturgia jest, zatem, staranna i z żywym udziałem świeckich. To może są dwie strony tego samego medalu. Ponieważ jest staranna (i po prostu piękna), ludzie się garną do udziału w niej. Śpiewy często po łacinie i ci młodzi, w końcu przecież posoborowi, znają je lepiej niż ja, częściowo jeszcze przedsoborowy. Na początku mszy jest w kościele ciemno. Gdy wniesiony zostaje zapalony paschał, od niego zapalają się kolejne świece - świątynia stopniowo wypełnia się blaskiem, jak gdyby nastawał świt (który niebawem nastanie na zewnątrz, tyle że nieco wolniej). Nie będę wam wszystkiego opisywał. Zresztą nie potrafię. Wstańcie kiedyś sami o 5.30, a nie będziecie żałować. Wstańcie, poczujcie ten trud opuszczania ciepłego łóżka, odczujcie to piękno liturgii, spróbujcie zaśpiewać tak jak umiecie (to nie jest trudne nawet dla ludzi pozbawionych słuchu, ponieważ śpiewających dobrze jest cała rzesza i można się wtopić w tłum), zobaczcie świt wychodząc z kościoła. Wtedy zrozumiecie, że w tym jest jakaś, trudna do nazwania siła. Strasznie bym nie chciał, żeby ta siła kiedyś sczezła. Jeśli mówimy, że w Polsce przetrwała żywa wiara, to wydaje mi się, że ona przetrwała także (a może bardziej? - ciekawe pytanie dla religioznawców) w tych przejawach katolicyzmu inteligenckiego, a nie tylko w katolicyzmie ludowym. No więc strasznie bym nie chciał, żeby ta siła kiedyś sczezła. Wtedy Polska byłaby już jakimś innym, nieco obcym mi krajem.