Podszedłem i zorientowałem się że jestem w miejscu, które upamiętnia najazd wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 roku, i że akurat przypada 51. rocznica tego wydarzenia. Tłumek nie był przesadnie duży, złożony zresztą przeważnie z osób w starszym wieku. Ludzie ci najwyraźniej szykowali się do uroczystości. Jacyś oficjele i organizatorzy kręcili się w pobliżu ustawionych na tę okazje mikrofonów. Jakoż za chwilę rozpoczęła się uroczystość. Nie jestem Słowakiem, byłem w tym miejscu, tego dnia, i o tej godzinie całkiem przypadkiem. A jednak przystanąłem, nieco na stronie, lecz z tymi ludźmi, nie czując się zwykłym gapiem. Chciałem uczestniczyć razem z nimi w rocznicy wydarzenia, które sam mgliście pamiętam z dzieciństwa. Pamiętam je jako wstydliwe, bo udział naszych chłopców w mundurach polskich żołnierzy w tym rajdzie na bezbronnych naszych sąsiadów, tak istniał już wtedy w mojej świadomości. Oczywiście wbrew oficjalnemu przekazowi, bo ten grzmiał z telewizji i krzyczał z gazet o "braterskiej pomocy" udzielonej "socjalistycznej Czechosłowacji" przeciwko wrogom socjalizmu, opłacanym przez zachodnich imperialistów. Jakoś nie wierzyłem tej oficjalnej mowie, łatwo było w niej wyczuć zakłamany ton. A wierzyłem temu, co - prywatnie - mówili starsi, że nasi chłopcy tam byli, ale że nam to chwały nie przynosi. Wiele lat później poznałem piosenkę Karela Krylla "Tak vas tu mame" o wojskach najezdniczych. I chociaż nie pada tam wzmianka o polskich żołnierzach, to przecież ironiczne i pełne oskarżenia słowa, które kończą te piosenkę, wypowiedziane po rosyjsku "nikagda niezabudiem", odnosiłem zawsze także do nas. Tak mam. Owszem, że nie byłem temu winny, owszem, Polska nie była wtedy suwerennym państwem. A jednak, jakoś tak głupio wyszło, prawda? Zatem słuchałem oficjalnych wystąpień i osobistych wspomnień dotyczących inwazji z sierpnia 1968 z pewnym przejęciem. Niby nie moja to rzecz, ale jednak trochę moja. Aż tu nagle, w trakcie jednej z przemów grupa Cyganów przechodzących obok rozpoczęła głośną wymianę zdań, na nieznany mi temat. Przekrzykiwali się, jakby nigdy nic. Skarceni spojrzeniami uczestników uroczystości, trochę przycichli, ale nie tak do końca. Po przemowach był hymn Słowacji. Ludzie wstali, słuchali w skupieniu. Przechodnie przystanęli. I nagle w sam środek tego zgromadzenia wszedł młody Cygan, szedł może na zakupy, a może na piwo, nie wiem, dość, że przeszedł mimo tych wszystkich przejętych sytuacją ludzi, jak gdyby nic szczególnego się w tym momencie nie działo. Tu ludzie, którzy celebrują moment bardzo ważny dla historii ich kraju i ich narodu. A obok inni, którzy co najmniej pokazują całkowite désintéressement. Jak gdyby żyli na innej planecie. Jak gdyby nic nie wiedzieli o 1968 roku. Dlaczego o tym piszę. Nie dlatego, że zdarzył się taki pojedynczy przypadek. Wtedy powiedzielibyśmy: wybryk. Ale rzecz jest poważniejsza. W ogólności Cyganie rzeczywiście nic nie wiedzą i nie chcą widzieć o historii kraju, w którym żyją, bo nie traktują go jako swojego. Nawet wtedy, gdy żyją w nim od stuleci. To nie jest ich kraj. Każdy, kto choć trochę zna problem mniejszości cygańskiej (podobno należy mówić "romskiej", ale ja nie wiem, dlaczego), nie tylko na Słowacji, ale w także w Polsce, w Czechach, w Rumunii i gdziekolwiek indziej, wie, że jest to społeczność żyjąca całkowicie obok kraju swojego osiedlenia. Nie chcę tu roztrząsać problemu cygańskiego w Europie - zresztą diablo trudnego, właśnie z racji tej osobności i nieprzyjmowania norm kraju osiedlenia. Piszę o tym dlatego, że przykład totalnej nieintegracji Cyganów pokazuje, ile są warte te programy imigracyjne, które lekceważą problem kulturowej integracji. Jeśli zaś integracja ludzi przybywających z obcej cywilizacji jest zerowa, jak w przypadku Cyganów, to mamy grupę społeczną, która w żadnym kraju nie czuje się z nim związana, nie czuje się w istocie jego obywatelami - poza roszczeniem świadczeń socjalnych, rzecz jasna. Imigracja może być szansą. Mieszanka kulturowa może być czynnikiem twórczym w rozwoju kultury większościowej. Ale nigdy wtedy, gdy przybyszów nic nie łączy z nowym krajem i gdy możemy racjonalnie przewidywać, że nigdy nic ich nie będzie łączyć. Dziś problem imigracji do Europy przycichł, przeglądając czołówki prasowe wydaje się, że go nie ma. Ale to błąd perspektywy. Problem wróci i wtedy warto będzie pamiętać o tym, na jakich warunkach warto przyjmować imigrantów, a na jakich nie - chyba, że się godzimy na instalowanie u siebie czegoś na kształt bomby z opóźnionym zapłonem.