A nie był to byle jaki mecz w tym sensie, że napompowaliśmy (daliśmy sobie napompować) wysokie oczekiwania i trwaliśmy w tym stanie zbiorowej euforii od wielu tygodni, zaś w ciągu 90 minut zostaliśmy brutalnie sprowadzeni do realiów. Nasza drużyna, na przekór tej zbiorowej euforii, przegrała i - mimo pewnej dozy pecha i pomyłki sędziowskiej na naszą niekorzyść - była wyraźnie słabsza od drużyny przeciwnej. Gdybyśmy byli narodem bez kompleksów, nie dopuścilibyśmy do tej zbiorowej euforii przed meczem. Wiadomo, w piłce nożnej można wygrać, zremisować, albo przegrać, a wynik nigdy nie jest dany z góry. Naród bez kompleksów o tym pamięta i zachowuje miarę przed meczem (zresztą, zachowuje miarę także po zwycięskim meczu swojej drużyny, no, ale tym razem to nie jest nasz kłopot). My daliśmy się ponieść wierze w zwycięstwo, nieopartej na żadnych solidnych argumentach. W dniu meczu media, prywatne, "narodowe" i jakie tam jeszcze są, dęły w surmy bojowe, zapowiadając bliski czas świętowania naszej victorii. Jeszcze tylko pięć, cztery, trzy godziny, potem gwizdek sędziego, który da wreszcie pole naszym orłom, by poszybować wysoko, wysoko... - taki był tenor tych wszystkich komentarzy. W jednej ze stacji usłyszałem, że tego dnia (19 czerwca) przypada rocznica zwycięstwa Polski nad Haiti 7 do 0 w 1974 r. i "ufamy, że dziś będzie podobnie", czy coś w tym stylu. Czyżby w tej stacji nie było specjalistów od piłki nożnej? Owszem, są i wiedzą, że Haiti z 1974 r. nie było tym, czym jest Senegal w 2018 r., że czas słabeuszy z Trzeciego Świata definitywnie się skończył. No, ale jakiś ważny szef programowy uznał, że trzeba w te surmy bojowe dąć. Zapewne po trochu dlatego, żeby wzrosła dzięki temu oglądalność. Nb., klikalność/oglądalność/słuchalność - to jest zguba dziennikarstwa, bo wykrzywia obraz świata w stopniu dramatycznym, oszukując słuchaczy, widzów, użytkowników Internetu. Tu dodatkowo Polacy masowo chcieli się dać oszukać, niestety. I to jest jeszcze większy problem. Symbolem absolutnie idealnym, jeden do jeden, tego naszego kompleksu niższości jest działalność quasi-dziennikarska Dariusza Szpakowskiego. Uprawia on te swoje szamańskie praktyki od kilkudziesięciu lat i nic, żadna dobra czy zła zmiana w TVP, nie jest w stanie tego przerwać. Pan Szpakowski zwyczajnie na piłce nożnej się nie zna. Dał temu wyraz po raz tysięczny w miniony wtorek, kiedy do czasu utraty przez Polaków pierwszej bramki wmawiał narodowi, że polska drużyna kontroluje sytuację na boisku. A przecież każdy, kto ma choćby elementarne pojęcie o futbolu, widział, że Senegalczycy już od pierwszych minut byli szybsi, lepsi technicznie, dokładniej rozgrywali piłkę, słowem - byli bardziej pewni siebie, a to jest w każdym zespołowym sporcie połowa sukcesu. Naturalnie, dalszy przebieg wydarzeń na boisku nie musiał być taki, jaki znamy, był w tym pewien udział przypadku. Tym niemniej ta początkowa większa pewność siebie Senegalczyków powinna była być zauważona, bo zapowiadała nieszczęście na długo, zanim się ono realnie wydarzyło. Człowiek emocjonalnie zrównoważony widzi, że drużyna, której całym sercem kibicuje, jest słabsza, jeśli sprawy mają się tak, jak to było na boisku w Moskwie w pierwszych 30 minutach meczu Polska-Senegal. Dariusz Szpakowski tego nie widział (a przynajmniej twierdził, że nie widzi). Ciekawe, ilu z nas - kibiców dało się oszukać jego iluzji? To ważne, bo kto się dał Szpakowskiemu oszukać, tego bardziej bolało to, co stało się w 38 minucie meczu (pierwsza bramka dla Senegalu) i co się potem stało w 61 minucie (druga bramka dla Senegalu). Mały naród (nie w sensie liczebności, ale w sensie zbiorowej niedojrzałości emocjonalnej) nie widzi (albo nie chce widzieć) swoich rzeczywistych niedostatków, a gdy potem przychodzi porażka, doznaje szoku poznawczego, bo nie może logicznie wyprowadzić tej porażki z tego poczucia siły sprzed porażki. W naszej historii, tej na serio, nie w piłce nożnej (która mimo wszystko jest tylko rywalizacją sportową), aż roi się od takich iluzji i takich poznawczych szoków po porażce. Prawdę mówiąc, częściej po klęsce, co nas jeszcze bardziej bolało. Po 1989 r. mieliśmy nieprawdopodobnie dobrą koniunkturę międzynarodową i trochę czasu, żeby podleczyć nieco tę naszą zbiorową skłonność do samooszukiwania się. Ale uczymy się - jak widać - słabo. Mecz Polska - Senegal to tylko piłka nożna, Mundial w Rosji (nb. to jakiś gigantyczny skandal, taki jak olimpiada w Pekinie, potem w Soczi) to tylko sport. Ale zbiorowe reakcje w sprawach małego kalibru pokazują, coś ważniejszego. Mały naród może być przez Historię postawiony przed wyzwaniami dalece poważniejszymi niż występ na Mundialu. A wtedy jego chore reakcje będę miały ciężkie konsekwencje. Roman Graczyk