To pytanie musi się pojawić i - przy całym szacunku dla determinacji Majdanu i dla jego poległych bohaterów - sami Ukraińcy muszą tę kwestię dobrze przemyśleć. Problem jest delikatny. Pomijając względy symboliczne, ważne, bo budujące mit założycielski nowej Ukrainy, warto zauważyć, że jakaś forma kontroli reprezentantów ludu przez sam lud jest istotna w każdej demokracji. W tym sensie można powiedzieć, że Ukraina ad hoc wymyśla jakieś lekarstwo na niedostatki demokracji przedstawicielskiej. Kto obserwuje działanie demokracji zachodniej, ten wie, że proces jej wyjaławiania się jest faktem i nieprzypadkowo próbuje się tam zaradzić temu przez włączanie społeczeństwa obywatelskiego w kontrolowanie władzy, a nawet w proces podejmowania decyzji. Pamiętajmy też, że presja Majdanu na polityków parlamentarnej opozycji przyczyniła się do szczęśliwego końca systemu Janukowycza. Ta presja pozwoliła uniknąć jakiegoś zgniłego kompromisu. I być może pozwoli Ukrainie nie popełnić naszych błędów i zaniechań okresu transformacji. Ale to tylko jedna strona medalu. Strona druga to bardzo prawdopodobna groźba spętania nowego rządu instrukcjami płynącymi z Majdanu. My w Polsce mamy tę lekcję przerobioną i zapłaciliśmy cenę za fajerwerki sejmikowej demokracji. W końcu upadek I Rzeczypospolitej był spowodowany głównie osłabieniem centralnej władzy, między innymi przez chory sposób działania sejmików szlacheckich. I nie przypadkiem Konstytucja 3 Maja zakazała dawania posłom instrukcji - konkretnych wskazań, jak mają głosować. Potem cała historia parlamentaryzmu potwierdziła tę lekcję. Wszędzie w krajach demokratycznych zwyciężała z czasem koncepcja tzw. mandatu nieimperatywnego: poseł reprezentuje naród i podejmuje decyzje wedle własnej oceny sytuacji. Tak jest po prostu lepiej, model odwrotny wiedzie prostą drogą do paraliżu władzy. Należałoby życzyć Ukraińcom, żeby potrafili z jednej strony zapanować nad tendencją do alienacji władzy, a z drugiej - nad tendencją do spętania władzy. To wąska ścieżka nad dwoma przepaściami. Można się na niej utrzymać, ale trzeba uczyć się na własnych i cudzych błędach z przeszłości. Roman Graczyk