Mój Drogi, wiem, o zdrowie trzeba dbać, więc doceniam Twoją troskę o to, by być w formie. Wprawdzie nie uprawiam, jak Ty, joggingu, lecz zaledwie przaśne bieganie, ale - zgodzisz się chyba - łączy nas ten sam cel. Trochę mnie zdziwiło, gdy już po wybuchu epidemii we Włoszech, swoim zwyczajem popędziłeś w Alpy za przełęcz Brenner, by jak co roku szusować w dobrych warunkach śniegowych. Wprawdzie ja szusuję w złych warunkach, w Polsce, no trudno, takie miejsce w życiu mam, ale cieszę się, że Cię stać na te Włochy, niech Ci pójdzie na zdrowie! Właśnie, zdrowie... Pomyślałem zatem wtedy, że - szczególnie jak na osobę tak dbającą o zdrowie - ten marcowy wypad w Alpy, to była nieroztropność. Ale w końcu każdy ma jakąś słabość. Twoja słabość do nart jest mi dobrze znana. Tak jak Tobie dobrze znana jest moja słabość do katoli. Zdecydowałem więc, że nie będę Ci tego wyrzucał. I liczyłem na wzajemność. Lecz kiedy po oświadczeniu abpa Gądeckiego napisałeś na Facebooku, że to głupek, który świadomie naraża ludzi na zarażenie (więcej nabożeństw - pisałeś - równa się więcej ludzi w kościołach), zauważyłem, że wchodzisz w swoje ulubione koleiny. A koleiny mają to do siebie, że w nich już nie myślimy, bo zgadzamy się a priori z podobnymi nam, i jest nam z tym bardzo dobrze. Wiem, każdy potrzebuje odrobiny akceptacji ze strony innych, więc bez większego zdziwienia obserwowałem kolejne wpisy Twoich (i częściowo też moich) wzmożonych moralnie facebookowych znajomych, coraz to bardziej wygrażających Arcybiskupowi, i w ogóle Kościołowi w Polsce. Wygląda to tak, jakbyście fetowali swoje pięć minut moralnej satysfakcji. Tyle tylko, że ona jest oparta na fałszu. Bo to, co piszecie o Kościele w kontekście koronawirusa, nie polega na prawdzie. Może Kościół zareagował za późno, może pierwsze decyzje były niewystarczające, może realizacja ostrych rygorów, które władze kościelne w końcu zaleciły, bywa oporna, a niekiedy jest sabotowana (np. abp Dzięga w Szczecinie). Tak, tu mielibyście sporo racji. Mielibyście ją, gdybyście punktowali Kościół za niesatysfakcjonujące konkretne rozwiązania. Ale wy wybraliście strategię totalnego ataku - nie krytyki za stosunek do koronawirusa, który okazał się tylko pretekstem. Głosicie w mediach społecznościowych hasła już nie niechęci, ale wprost nienawiści: "precz z Kościołem!" Mało, że nie reagujecie na chamstwo, kiedy Włodzimierz Czarzasty publicznie mówi, że "Gądecki powinien puknąć się w czoło". W swoich bańkach medialnych piszecie o Kościele jak o wrogu publicznym numer jeden. I nasładzacie się wzajemnie swoimi antykościelnymi tyradami. Wasze autorytety to ludzie, którzy wprost nazywają Kościół najbardziej zbrodniczą instytucją w dziejach (filozof Jan Hartman) albo zarzucają katolikom coś w rodzaju kanibalizmu (pisarz Jacek Dehnel), albo z zapałem zelotów ateizmu dekonstruują narodowe (a więc w Polsce, z konieczności, także katolickie) mity (były jezuita Stanisław Obirek), albo nazywają Kościół organizacją mafijną (były dominikanin Tadeusz Bartoś). Podobnie jak ja, uważasz ustrój słusznie miniony za aberrację. Czy byłbyś zatem, Mój Drogi, skłonny dostrzec, że to co teraz mówicie o Kościele, przypomina Gomułkę i jego wściekłe napaści na kardynała Wyszyńskiego w 1965 i 1966 roku? Wiem, masz się dobrze na ciele i na umyśle. Dzięki Bogu! Ale mam dla Ciebie złą wiadomość. Tak nie będzie zawsze. Za 20, 40, a niechby i za 60 lat będziesz, po najdłuższym życiu w zdrowiu, którego Ci życzę, stary i niedołężny. Wysil wyobraźnię i dostrzeż siebie w zależnym od stałej opieki starcu, za ileś tam lat, a niechby i dekad. Dlaczego o tym piszę? Nie dlatego, że mnie to ominie. Bo to czeka nas wszystkich, jeśli wcześniej nagle nie umrzemy, będąc ogólnie w świetnej formie. Bo człowiek, Mój Drogi, jest mimo wszystko skończony, czyli śmiertelny. I jest, mimo wszystko, niesamowystarczalny. Nie tylko sam siebie nie stworzył (kiedyś), ale i sam siebie do końca nie tworzy (dziś), bo są granice ludzkich możliwości. Wiem, wiem, czytałeś Harariego "Homo deus" i widzisz, że od samowystarczalności dzieli ludzkość tylko krok. No dobrze, postęp nauki i postęp w ogóle jest widoczny gołym okiem, ale ten brakujący krok - jednak - robi różnicę. Optymiści, do których zalicza się część ateistów, twierdzą, że człowiek w przyszłości będzie samowystarczalny. Pesymiści, w tej liczbie katole, twierdzą, że tak się nigdy nie stanie. Katole wiedzą, że z faktu stworzenia człowieka na obraz i podobieństwo nie wynika, że stworzenie może być kiedykolwiek równe swemu Stwórcy. Katole wiedzą zatem, że rozmaite plagi są nieodłączną częścią kondycji ludzkiej. Czy mógłbyś, Mój Drogi, uszanować to filozoficzne przekonanie? Twój współbrat w niewierze, Leming-wzorzec z Sèvres, rozparty przy stoliku kawiarni na placu Zbawiciela, spoglądający z pogardą znad swojej latte na przemierzającą obok procesję Bożego Ciała, to Twój idol. I to mnie smuci, bo w końcu nie każdy kontestator jakiegoś porządku ląduje na koniec - jak Obirek albo Bartoś - u zajadłych wrogów tego porządku. Jak myślisz, czy Leming-wzorzec z Sèvres nadal przejawiałby całą swoją postawą pogardę, gdyby w zasięgu jego wzroku pojawiła się nie katolicka procesja, tylko grupa podrygujących młodzieńców, odzianych na pomarańczowo i śpiewających "Hare Kriszna, Kriszna Hare..."? Bo ja mam przekonanie graniczące z pewnością, że wtedy Twój współbrat przejawiałby raczej życzliwe zainteresowanie, jakie należy się kulturowej różnorodności. Czy katole nie mogliby także być traktowani jako przejaw kulturowej różnorodności? Czy odwieczne w świątyniach katolickich wznoszenie suplikacji o ochronienie przed nieszczęściem to koniecznie zabobon? Czy mógłbyś, Mój Drogi, przyjąć, że to może być po prostu wyraz przekonania o niesamowystarczalności człowieka? "Od powietrza, głodu, ognia i wojny wybaw nas Panie!" - modlą się katole od wieków w czas zarazy. Dziś częściej przed telewizorem/komputerem i dobrze, bo wiara nie jest magią. Ale wam nie wystarcza już to, że katole w czas zarazy przeważnie modlą się w domu. Korzystając z okazji, chcecie katoli ośmieszyć. To także o was, Mój Drogi, a nie tylko o marksistach, pisał Tadeusz Mazowiecki w 1962 r., że patrzycie na katolicyzm tak, jakbyście wyrażali "werdykt sprawy załatwionej", sprawy odłożonej na śmietnik historii. Naprawdę, znacie przyszłość? Roman Graczyk