Okładka zapowiadała czekoladę, a w numerze jest produkt czekoladopodobny (w postaci chaotycznej kompilacji fragmentów wpisów z blogów ks. Lameńskiego i Hołowni). A główny materiał - rozmowa z kobietą, która kiedyś była kochanką księdza - poraża moralnością Kalego. Anonimowa rozmówczyni została uwiedziona przez księdza, kiedy miała 15 lat, ale - jak mówi - sama chętnie weszła w tę relację i podtrzymywała ją latami. Osoba ta nie może się dziś, opowiadając o swej przeszłości, zdecydować, czy ta historia była - czy też nie - jakimś błędem, jakimś krokiem moralnie fałszywym. No bo z jednej strony uskarża się na to, że całe otoczenie (jej rodzice, rodzice księdza, sąsiedzi, proboszcz, a nawet biskup) wiedziało o związku wikarego z nastolatką i nie zrobiło nic, żeby temu przeciwdziałać. Czyli w domyśle: to było coś złego. A z drugiej strony, sama wspomina to jako wspaniały czas, więcej: jest gotowa znowu nawiązać jakiś (nie wiemy, jaki) kontakt z księdzem. Czyli w domyśle: to było coś moralnie dobrego. Z jednej strony, na pytanie, czego ta historia ją nauczyła o Kościele, odpowiada: "To jest przykra wiedza. Oczywiście, nie chciałabym wkładać wszystkich do jednego worka, bo poszczególni kapłani to wspaniali ludzie (...). Ale Kościół jako instytucja zawodzi". Czyli: Kościół moralnie błądzi, tolerując takie sytuacje. A z drugiej przyznaje: "Dzisiaj wysłałam do niego e-mail, zostawiłam swój numer telefonu. Na co liczę? Nie wiem. (...) Bardzo proszę, żeby pani wyraźnie to napisała: ja nigdy nie żałowałam tego związku, bez względu na to, jak to oceniają inni ludzie. Bardzo się cieszę, że ta miłość się wydarzyła". Czyli dobrze się stało, że Kościół tę sytuację tolerował. Inaczej mówiąc: dobrze się stało, że Kościół tolerował permanentne życie kapłana w zakłamaniu. Ta niespójność bije po oczach, ale dziennikarce prowadzącej rozmowę (jest nią Renata Kim) nie przychodzi do głowy, żeby na to zwrócić uwagę. Rozmowa jest prowadzona tak, żeby z jednej strony wykazać prawo księży do ich partnerek , do "normalnego życia", a z drugiej - żeby napiętnować podwójną moralność kleru. No więc jak to z tym jest: "A" czy "nie-A"? Logika czegoś takiego nie toleruje. Bo albo twierdzimy, że ksiądz, jak każdy mężczyzna, potrzebuje seksu i musi jakoś tę potrzebę zrealizować - to jest "A". Albo też wskazujemy, że uprawianie życia seksualnego przez ludzi, którzy ślubowali abstynencję i werbalnie głoszą ją jako cnotę, jest hipokryzją - to "nie-A". Otóż anonimowa rozmówczyni Renaty Kim powiada: "A i nie-A", a dziennikarka przyjmuje to z dobrodziejstwem inwentarza. Bywa, że brak logiki wynika z niskiego ilorazu inteligencji, ale bywa i tak, że zasłania fałsz. W tym wypadku to drugie. "Newsweek" w ten sposób pokazuje, że jego troska o przestrzeganie przez Kościół moralnych standardów jest fałszywa. W gruncie rzeczy nie chodzi o to, żeby księża nie mieli kochanek, tylko o to, żeby wreszcie przestali piętnować świeckich za posiadanie kochanek. Dobrą ilustracją tego programu jest list do redakcji "Newsweeka". Czytelnik podpisujący się "Wojtek" pisze: "Być może ciągłe mówienie o tym, że księża mają dzieci, kochanki i kochanków doprowadzi w końcu do normalności - do tego, aby wreszcie Kościół przestał oszukiwać nie tylko siebie i swoich wiernych, ale przede wszystkim przestał się wtrącać w życie intymne całego społeczeństwa i pouczać w kwestiach moralnych". Mamy tu typowy groch z kapustą. Nieważne, co jest prawdą i co jest moralnie dobre. Ważne, żeby robić dym (promocja sprzedaży) oraz żeby obalić wszelkie normy. Gdy nie będzie już norm, nikt nie będzie nam mówił, że moglibyśmy żyć uczciwiej. Oto cały program "Newsweeka". Oczywiście, opisywanie rzeczywistości musi odpowiadać na pytanie, jak jest. Lecz opisywanie rzeczywistości aspirujące do roli drogowskazu musi też mówić, jak powinno być. Ale musi to mówić szczerze, bez udawania kogoś innego. Spróbujmy to zarysować na przykładzie problemu życia seksualnego księży. Czy księża katoliccy prowadzą podwójne życie? Tak. Jak często? Wystarczająco często, żeby o tym pisały gazety. Czy to źle? Bardzo źle, bo dramatycznie podrywa autorytet Kościoła. Czy celibat ma sam w sobie jakąś wartość moralną? Tak, jak każde wyrzeczenie. Czy celibat powinien być zniesiony? Nie. A czy powinien być ograniczony? Być może. Czy powinno się przymykać oko na łamanie celibatu, dopokąd nie jest zniesiony? Nie. Taki mniej więcej jest mój pogląd na te sprawy. Rozumiem, że można mieć inny i szanuję to. Nie szanuję hipokryzji. W pewnym sensie wolę już Urbana, który głosi ten swój panświnizm i nie udaje, że troszczy się o Kościół, niż Lisa - hipokrytę. Roman Graczyk