Można z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że decyzja władz mariańskich ma związek z ostatnimi głośnymi wypowiedziami ks. Bonieckiego, zapewne tymi na temat Nergala, krzyża w Sejmie i Palikota. Nie do końca mnie te wypowiedzi b. naczelnego "Tygodnika Powszechnego" przekonywały, ale co z tego? Przecież nawet jeśli jego oponenci mają tu i ówdzie rację, to jakim potwierdzeniem tej racji jest zakneblowanie Bonieckiego? Zawsze lepiej jest rozmawiać niż kneblować. No więc gdyby mnie ktoś pytał, co sądzę o wypowiedziach ks. Bonieckiego o Nergalu, odpowiedziałbym, że rozważania o tym, czy p. Darski jest, czy też może nie jest satanistą, były odwracaniem uwagi od sedna problemu, z jakim wówczas mieliśmy do czynienia. Ten problem da się streścić tak: czy człowiek, który ostentacyjnie i publicznie szydzi z wiary, której sam nie podziela, powinien zostać przez publiczną telewizję zaproszony w charakterze jurora w programie muzycznym. Nie chodzi tu o to, że Nergal szydził akurat z wiary katolickiej, ale o to, że szydził z jakiejkolwiek wiary, bo z punktu widzenia państwa neutralnego światopoglądowo ważne jest zapewnienie wszystkim wolności religijnej, a postępki Nergala były tej wolności naruszeniem. Nie chodzi też o to, czy Nergal swoimi występami na scenie został, czy też nie formalnie pozbawiony jakichś praw publicznych. To nie jest sporne, wiadomo, że Nergal ma w kieszeni uniewinniający wyrok sądu. Problem jest tylko taki, czy telewizja publiczna powinna, czy też nie, w pewien sposób nagradzać tego człowieka. Otóż prawo do występowania w telewizji nie jest takim samym prawem jak prawo do udziału w wyborach czy prawo do opieki zdrowotnej. To jest raczej przywilej, zatem telewizja publiczna nie może się ze swojej decyzji o zaproszeniu Nergala tłumaczyć tak, jakby się musiał tłumaczyć np. NFZ płacąc za pobyt Nergala w publicznym szpitalu. Słowem, telewizja nie musiała proponować Nergalowi udziału w "The Voice of Poland". Zrobiła to, bo tak chciała, i właśnie o motywy tego chcenia można i należy toczyć spór. Wydaje mi się, że ks. Boniecki jak gdyby rozmył tu granicę dzieląca dwa porządki: tego, co uprawnione, z tym, co moralnie prawomocne. Być może władze zgromadzenia marianów uważają podobnie. No dobrze, ale czy ktoś im broni dyskutować o tym ze swoim konfratrem? Gdyby z kolei ktoś mnie pytał, co sądzę o poglądach ks. Bonieckiego na temat Palikota, powiedziałbym, że były naczelny "Tygodnika Powszechnego" bagatelizuje problem. To prawda, że Palikot wyraża poglądy jakiejś - i chyba rosnącej - części Polaków. Ale i Lepper miał taką legitymację. Myślę, że jest jakieś istotne podobieństwo obu tych osób. Mówi się, że styl to człowiek. Palikot jest podobny do Leppera o tyle, że jest populistą, tak jak populistą był nieżyjący lider "Samoobrony". Ma rację Włodzimierz Cimoszewicz, kiedy zwraca uwagę (wczoraj w TVN24), że Palikot traktuje politykę jak biznes: bada rynek, definiuje cechy produktu pożądanego przez pewien sektor konsumentów, po czym dostosowuje swoją ofertę do określonego targetu. W ten sposób Palikot kilka lat temu finansował prawicowo-katolicki "Ozon" i w taki sam sposób dzisiaj promuje rewolucję obyczajową LGBT. Palikot mówi: mogę politycznie wyprodukować i sprzedać każdy towar. I właśnie głównie dlatego jest to człowiek niebezpieczny. Część jego postulatów jest (w mojej ocenie) całkiem słuszna, ale to nie zmienia istoty problemu: Palikot jest groźny, bo jest kompletnie nieobliczalny. Czy to właśnie boli władze zgromadzenia marianów? Jeśli tak, to czemu nikt z nich nie podjął z księdzem Bonieckim dyskusji? No dobrze, ale załóżmy, że sprawa jest poważniejsza. Że marianie nie wdają się w takie niuanse i z całą prostotą uważają, iż Boniecki swoimi wypowiedziami zdradza powołanie katolickiego księdza. Tego wprawdzie nie wiemy, bo nie znamy uzasadnienia ich decyzji, ale można przyjąć w przybliżeniu, że o to w gruncie rzeczy chodzi. Można tak przyjąć, przysłuchując się dyskusji publicznej, w której od kilku tygodni Bonieckiemu zarzuca się właśnie to. Z tymi zarzutami w sposób fundamentalny się nie zgadzam. Przecież sprowadzanie dyskusji (na przykład) o obecności krzyża w sali Sejmu do - nic mniej! - "obrony Krzyża", jest kompletną paranoją. Niestety, tej paranoi uległo wielu prawicowych publicystów. Uważam przeciwnie, że można być dobrym katolikiem i dowodzić, że sala sejmowa nie jest odpowiednim miejscem dla Krzyża. Nie rozwijam tego obszernego wątku, chociaż sądzę, że Boniecki dostał głównie za to, że "nie broni Krzyża" (mimo że, swoim zwyczajem, mówił o tym w stylu profesora Geremka, o którym nie było wiadomo, czy wchodzi na schody, czy też z nich schodzi). Tak czy inaczej, ta sprawa jest dobrą okazją, by wyklarować stanowiska. Kto bronił marianom przeprowadzić taką klaryfikację? Wybrano knebel. To świadectwo intelektualnej bezradności. Powiem więcej: świadectwo takiej wiary, która lęka się wyzwań tego świata. Nie ma wprawdzie powodu, żeby katolicy z automatu tym wyzwaniom ulegali, ale też muszą umieć o nich dyskutować. Roman Graczyk