Moim zdaniem, wychodzi osłabione.Mówi się - całkiem słusznie - że przez lata wyniszczającego konfliktu doszliśmy do stanu dwóch wrogich sobie plemion. Nie dwóch rywalizujących ze sobą w sposób cywilizowany obozów politycznych, ale właśnie plemion, czyli wrogich - przepraszam za słowo - band. Niestety, to prawda. A jedną z konsekwencji tego stanu rzeczy jest zanik reguł, wedle których toczy się rywalizacja. Ma rację Rafał Matyja, gdy mówi, że kryzys parlamentarny pokazuje zanik państwa jako mechanizmu regulującego spór polityczny. Bo co to znaczy, kiedy jeden klub parlamentarny wychodzi, urządza swoje posiedzenie klubowe, śpiewa kolędy, a potem marszałek otwiera posiedzenie plenarne, ale na sali, gdzie posłowie opozycji nie mają gdzie usiąść, a ich sprzeciwy nie są w ogóle brane pod uwagę? - mówi Matyja w wywiadzie dla "Krytyki Politycznej". Inną konsekwencją stanu plemiennego jest zanik debaty publicznej. Debata jest wtedy, kiedy zwolennicy różnych poglądów i różnych orientacji politycznych, potrafią ze sobą rozmawiać, rozumieją się, a nawet w jakiejś części zgadzają - np. co do tego, co jest, a co nie jest postawą antydemokratyczną. Gdy - inaczej mówiąc - zgadzają się co do reguł swego współistnienia. Kiedy czytam komentarze dziennikarzy sprzyjających rządowi, mam całkiem inny obraz rzeczywistości, niż wtedy, gdy czytam komentarze dziennikarzy sprzyjających opozycji. To dowodzi radykalnego braku wspólnoty. Ci pierwsi powiadają, że opozycja kwestionuje prawo partii, która wygrała wybory, do rządzenia. Czyli, że PO i Nowoczesna kwestionują samą esencję demokracji. Ci drudzy z kolei nie zauważają problemu w nieograniczonym blokowaniu pracy parlamentu. Skoro - powiadają - budżet został uchwalony w sposób niezgodny z prawem, opozycja musi protestować do skutku. Nie zgadzam się ani z pierwszym, ani z drugim sposobem rozumowania. To, że rządy PiS uderzają w interesy rozmaitych koterii, to prawda. Nigdy więc, przy całym krytycyzmie wobec tych rządów, nie opowiadałem się za powrotem do stanu "sprzed". Nie twierdziłem, że "powinno być tak, jak dawniej było". Ale z pewnością obecna większość parlamentarna doprowadziła do zniszczenia standardów państwa prawa. Na tym polega problem tych rządów. Trybunał Konstytucyjny jest atrapą, media publiczne są atrapą, służba cywilna jest atrapą. Przeciw temu protestuje opozycja i o tyle ma rację. Zastępowanie takiego zdroworozsądkowego opis konfliktu formułą, że "opozycja kwestionuje prawo PiS-u do rządzenia", jest zagadywaniem rzeczywistości. Ale nie zgadzam się też z poglądem, że opozycja powinna była protestować, okupując salę plenarną Sejmu, w nieskończoność. Sądzę, że opozycja miała dobry powód, żeby 16 grudnia rozpocząć okupację, bo sytuacja była nadzwyczajna, a błędy marszałka Sejmu przeszły płynnie w łamanie prawa przez większość. Jednak trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że ta forma protestu jest skrajna i na dłuższą metę niebezpieczna dla wszystkich. Sejm zablokowany raz, to może być niebezpieczny precedens. Może się przerodzić w przyzwolenie na blokowanie Sejmu zawsze, gdy któraś ze stron sporu jest niezadowolona. A w Polsce nie trzeba przypominać, czym jest złowrogi cień liberum veto. Podsumowując: kryzys zaczął się od działań PiS łamiących reguły. Słuszna walka z koteriami nie usprawiedliwia łamania reguł. Cel nie uświęca środków. Ale też opozycja, protestując przez blisko cztery tygodnie, przyczyniała się do dalszego podkopywania tychże reguł. Także tu cel nie uświęca środków. Roman Graczyk PS. Śladem Grzegorza Jasińskiego wspominam niespodziewaną, jak grom z jasnego nieba, śmierć Zygmunta Moszkowicza. Żeby tacy rodzili się na kamieniu!