Wymienione wyżej i pokrewne im tytuły od miesięcy lansują swoją wizję Kościoła i swoją wizję kapłaństwa w tym Kościele. Ten idealny Kościół, nazywany niekiedy "Kościołem otwartym", miałby tę podstawową cechę, że nie traktowałby nazbyt serio ani własnych dogmatów wiary, ani własnego nauczania moralnego. Zaś ów idealny kapłan byłby kimś na wzór ks. Wojciecha Lemańskiego, a więc księdzem, który głośno krytykuje swoich hierarchów i nauczanie moralne Kościoła, za to równie głośno przyznaje się do słuchania Radia Tok FM - i to con amore, bo dla ks. Lemańskiego ideał dziennikarski ucieleśniają Janina Paradowska i Dominika Wielowieyska. Także wczoraj (18 grudnia 2013) polski katolik wziąwszy do ręki "Gazetę Wyborczą" musiał się poczuć dziwnie. Mówię rzecz jasna o jakiejś średniej statystycznej polskiego katolika, takiej, jak ją sobie wyobrażam. Nie przynależą do niej ani pożyteczni idioci, ani ci, którzy z obrzydzenia nigdy do ręki "Wyborczej" nie biorą (nb. od tych drugich usłyszałem niedawno niezły dowcip-hasło: "10 minut czytania 'Wyborczej' = 10 lat reedukacji"). Znaleźli tam m.in. tekst Piotra Pacewicza omawiający sondaż, jaki "GW" zamówiła w TNS na podstawie słynnej ankiety papieża Franciszka: 38 pytań dotyczących kościelnego nauczania o rodzinie. Wynikałoby z tych odpowiedzi, że Polacy (a wśród nich 88 proc. katolików) życzyliby sobie Kościoła dość gruntownie innego od tego, który realnie jest. Część tych odpowiedzi pokrywa się z ideologiczną ofensywą środowisk postępowych, pragnących jeśli nie w ogóle wyrugować Kościół z życia publicznego, to sprowadzić go do roli jednej z organizacji charytatywnych i niewiele więcej. I to ta część, poddana odpowiedniej propagandowej obróbce, będzie z pewnością lansowana jako głos autentycznych katolików przeciwko "moherom", "pisiakom" i Terlikowskiemu. Pozwalam sobie zwrócić uwagę na kilka słabych punktów tej operacji. Po pierwsze, to tylko sondaż. Nie wiemy zbyt wiele o jego "kuchni", stąd trudno powiedzieć, na ile oddaje on rzeczywiste odpowiedzi Polaków na pytania ankiety papieża Franciszka. Po drugie, Kościół nie jest, nigdy nie będzie i chyba nie powinien być demokratyczny. Owszem, dobrze, żeby jego pasterze wiedzieli, co owieczki myślą o ich pracy, ale z natury rzeczy pewne punkty kościelnego nauczania nie podlegają głosowaniu - i niech tak zostanie, bardzo proszę. Po trzecie, nasuwają się analogie historyczne. Swego czasu dość gruntownie studiowałem problem polskiej recepcji Vaticanum II w czasie soboru i w pierwszych latach po, a szczególnie recepcje w kręgach ówczesnego "Tygodnika Powszechnego" - "Więzi". To, co uderza po latach, zwłaszcza gdy się zestawi ówczesne wypowiedzi oficjalne z informacjami zdobywanymi drogą operacyjną przez Służbę Bezpieczeństwa, to spora polityczna naiwność entuzjastów Soboru. Niekiedy używali oni argumentów za Soborem, a przeciw Kościołowi w Polsce, niebezpiecznie zbieżnych z argumentacją komunistów. A analiza akt bezpieki jednoznacznie dowodzi, że postępowi katolicy byli do takich wypowiedzi inspirowani. Stefan Kisielewski, który entuzjastą zmian soborowych nie był, przestrzegał przed takim zaangażowaniem swoich kolegów. Formułował on (czego ślady znajdziemy w jego "Dziennikach") wręcz uwagi w rodzaju: ci idioci rozwalą w końcu ten Kościół (cytuję z pamięci). Otóż, chociaż dziś problem Kościoła w Polsce jest inny, bo nie ma już komunizmu, mam wrażenie, że pożyteczni idioci istnieją nadal i nadal dają się wykorzystywać fałszywym przyjaciołom Kościoła. Nowy papież jest, naturalnie, szansą na odnowę w Kościele. Kościół jej zawsze potrzebuje, a może szczególnie dzisiaj, gdy z własnej winy nadwyrężył swoją wiarygodność. Ale byłoby dobrze, gdy polscy katolicy potrafili się zdobyć na zdefiniowanie własnej diagnozy problemów ich Kościoła, bez pomocy koryfeuszy postępu. Bo katolicyzm nie jest jakoś szczególnie postępowy. I może niech tak już zostanie. Roman Graczyk