Wygląda na to, ze prezydent nie uzgodnił swojej inicjatywy z prezesem Kaczyńskim. Naturalnie ma do tego prawo, ale jego dotychczasowa postawa wiernego i biernego wykonawcy planów politycznych Nowogrodzkiej sprawia, że inicjatywa referendum, ogłoszona 3 maja, była zaskoczeniem. Reakcje wpływowych polityków Prawa i Sprawiedliwości na tę inicjatywę były więc mieszaniną dwóch emocji: z jednej strony zaskoczenia, że prezydent przedsięwziął oto coś samodzielnie i nie wiadomo, co partia może na tym zyskać, a co ewentualnie stracić; z drugiej zaś zadawnionej niechęci do obowiązującej Konstytucji postrzeganej jako - w skrócie mówiąc - owoc zbyt ścisłej współpracy z byłymi komunistami. Czyli: z jednej strony nie wiemy, co by z tego mogło wynikać, więc zachowujemy dystans; z drugiej zaś strony, jeśli nadarza się okazja, żeby okazać lekceważenie "postkomunistycznej" ustawie zasadniczej, to trzeba to zrobić i być może wykorzystać to do dopasowania ram konstytucyjnych państwa do naszej polityki. Dlatego należy czytać wypowiedzi wpływowych polityków PiS-u o inicjatywie prezydenta, pamiętając o tych różnych, a częściowo sprzecznych motywacjach. Co jest stałym elementem w tych spekulacjach, to traktowanie konstytucji jako narzędzia polityki, a nie jako ramy, która politykę ogranicza. To jest - zresztą - stała cecha refleksji ustrojowej tego obozu od czasów Porozumienia Centrum, bowiem głoszone przez PC, a potem przez PiS idee zawierały w sobie zawsze silny ładunek politycznego koniunkturalizmu. Gdy - na przykład - za prezydentury Lecha Kaczyńskiego partia Jarosława Kaczyńskiego opowiadała się za pewnego rodzaju "prezydencką" interpretacją Konstytucji, był w tym widoczny bardzo silnie polityczny bieżący interes tej partii. Polityczny bieżący interes nie jest jednak tożsamy z przekonaniami ustrojowymi, chociaż może dla niepoznaki być przebrany w ustrojowy garnitur. Inicjatywa prezydenta widziana z tej perspektywy wygląda tak, jak gdyby Andrzej Duda wziął za dobrą monetę ową "prezydencką" interpretację Konstytucji z czasów Lecha Kaczyńskiego, jako trwały ustrojowy postulat Prawa i Sprawiedliwości. Jeśli tak było, to popełnił błąd, bo Jarosław Kaczyński nie ma (a w każdym razie nie ogłasza) poglądów ustrojowych, ma wyłącznie poglądy bieżąco polityczne, niekiedy udające koncepty ustrojowe. Można założyć z dużym prawdopodobieństwem, że prezydent ma zamiar zapytać Polaków w referendum (zakładając, że do niego dojdzie), co myślą o obecnym kształcie prezydentury. Można założyć z takim samym prawdopodobieństwem, że prezydent, pamiętając dawniejsze jeremiady PiS-u na zbyt słabe kompetencje prezydenta (szczególnie: zbyt słabe w stosunku do jego silnego demokratycznego mandatu) spodziewa się usłyszeć odpowiedź w rodzaju: chcemy silniejszej prezydentury. I tu może go spotkać zawód, albowiem to, jak Polacy odpowiedzą na to pytanie, w dużej mierze zależy od tego, jak debata konstytucyjna będzie moderowana przez najbardziej wpływowe ośrodki politycznej, a tym przez Nowogrodzką. Otóż pogląd, że obecna Konstytucja wyposaża prezydenta w zbyt słabą władzę, służył dobrze interesom Jarosława Kaczyńskiego wtedy, gdy prezydentem był jego brat. Jak wiadomo, między Lechem a Jarosławem Kaczyńskimi była zawsze silna zbieżność poglądów, a ten pierwszy uznawał przywództwo tego drugiego. Teraz jednak sytuacja jest inna. Prezes Kaczyński może - via większość parlamentarna - zrobić, co mu się żywnie podoba z rządem. Może mianować panią Szydło i odwołać ją w dowolnej chwili. Ona to wie, więc wykonuje wszystkie zalecenia prezesa. A jeśliby przestała, zostałaby odwołana i zastąpiona dowolnym innym politykiem - chętnych nie brakuje, w ostateczności zaś sam prezes może objąć fotel premiera, kiedy tylko zechce. Z wpływem Nowogrodzkiej na Pałac Prezydencki sprawy mają się już inaczej. Andrzej Duda, jak dotąd, skrzętnie wykonywał, co mu prezes zasugerował. Ale - pomyślmy, bo myśl taka zapewne nurtuje także w głowie prezesa PiS - co by było, gdyby któregoś pięknego ranka Andrzej Duda powiedział "pas"? Byłby to spory kłopot, bo Prezydent RP (mimo wszystkich lamentów nad jego ograniczonymi kompetencjami), ma jednak pewien zakres władzy. Część z przynależnych mu kompetencji podlega kontrasygnacie, a więc politycznie nic nie znaczy w razie konfliktu z Prezesem, bo to Prezes jest politycznym szefem premiera i ministrów, ale pewna liczba kompetencji głowy państwa ma charakter prerogatyw - uprawnień samoistnych, a więc takich, korzystanie z których nie zależy od zgody premiera i ministrów. Gdyby więc Andrzejowi Dudzie zamarzyła się nagle niezależność, mógłby to instrumentarium wykorzystać i wtedy Prezes miałby kłopot. Tak więc wcale nie jest pewne, czy PiS poprze referendalną inicjatywę Andrzeja Dudy, a jeśli ja poprze co do zasady, to nie wiadomo, czy będzie sekundował prezydentowi w jego zamiarze wykreowania silnej prezydentury w nowej/ znowelizowanej konstytucji. Jaki z tego morał? Widzę dwa. Politycznie zaczyna się dziać coś ciekawego w obozie władzy. Ale ta rozgrywka w niczym nie zmienia koniunkturalnego stosunku tegoż obozu do samej idei konstytucji, która polega na tym, że ustanawiamy możliwie najlepsze reguły działania państwa, niezależnie od doraźnych interesów politycznych. Jest to diablo trudne, ale czasami udaje się, niejako ponad sporem politycznym, takie reguły uzgodnić. Instrumentalne traktowanie konstytucji nie jest w polskich realiach cechą tylko PiS-u. Ale ponieważ PiS jest u władzy i ma zamiary, jakie każdy widzi, przeto odnosi się doń w sposób szczególny.