W tej wypowiedzi dostrzegam dwie warstwy: formalną i faktyczną. Ta pierwsza to uwaga, że do zmiany konstytucji potrzebna jest większość konstytucyjna. Ta druga, to wskazanie na dwa obszary, które - zdaniem pani premier - domagają się konstytucjonalizacji, a które dotąd regulowane są aktami rangi ustawowej. Warstwa pierwsza świadczy o przytomności umysłu Beaty Szydło. Istotnie, nie wystarczy wola zmiany, ale jeszcze potrzebna jest do tej zmiany odpowiednia większość, w tym wypadku 2/3 w Sejmie i bezwzględna większość w Senacie. Prawie nigdy się nie zdarza, żeby jedna siła polityczna miała taką większość. A wtedy, jeśli różne siły polityczne wysuwają własne pomysły zmian w ustawie zasadniczej, trzeba się jakoś dogadać, znaleźć najmniejszy wspólny mianownik. Czy to możliwe w przypadku partii, z ramienia której Beata Szydło stoi dziś na czele rządu? Z kim PiS-owi może być po drodze w tej sprawie? Chyba tylko z Kukiz ’15, chociaż zastrzegam, że nie wiem, jakie jest stanowisko ugrupowania Pawła Kukiza wobec pomysłów konstytucyjnych PiS-u. Warstwa druga wypowiedzi pani premier świadczy - przeciwnie - o zamęcie myślowym. Powiedziałbym, że ta wypowiedź jest świadectwem zamętu myślowego już w punkcie wyjścia, bo w momencie gdy pytamy, czym w ogóle jest konstytucja. Otóż, jeśli brać na serio to, co powiedziała pani premier, to w jej mniemaniu konstytucja jest także gwarancją prowadzenia przez państwo określonej polityki społecznej, a przynajmniej ważnych elementów tej polityki - programu 500 plus oraz obniżenia wieku emerytalnego (60 lat dla kobiet, 65 lat dla mężczyzn). A to jest założenie, które stoi w poprzek przeważającej tradycji konstytucjonalizmu zachodniego. Ten konstytucjonalizm zrobił od z górą dwustu lat wiele błędów i wiele się na tych błędach nauczył. Między innymi nauczył się rozróżnienia między tym co polityczne (a więc zmienne, zależne od możliwości finansowych państwa, demografii, stanu gospodarki, układu sił politycznych), a tym, co konstytucyjne, czyli trwałe. Z tego powodu dobra konstytucja określa reguły postępowania, ale nie określa treści, które te reguły będą niosły, bo treści są tym czynnikiem zmiennym, politycznym. Mądra konstytucja jak ognia unika określania kierunku polityki państwa, bo wie, że takie sztywne ramy nadmiernie państwo ograniczą. Ale za to określa mądra konstytucja zasady, na których oparta jest wspólnota: co wolno władzy, a czego jej nie wolno, jak tę władzę wybieramy, jakie przeciwwagi dla niej ustanawiamy etc. Konstytucjonalizm sowiecki obiecywał m. in. aktywną politykę społeczną państwa i spełnienie aspiracji do życia w dobrobycie. Niezależnie od tego, że sam system sowiecki był ekonomicznie niewydolny, pomieszczanie kwestii kierunku polityki państwa (a nawet jej progowe definiowanie) w konstytucji jest nieszczęściem - także w systemie gospodarki rynkowej, który przecież zapewnia większą sumę bogactwa. Chcę przez to powiedzieć, że jestem daleki od przypisywania PiS-owi cech sowieckich tak w ogóle, ale przestrzegam przed manowcami, na które zabłądził także konstytucjonalizm sowiecki. Zwracam uwagę na tę paralelę w kwestii określenia granicy między tym co jest/ powinno być materią konstytucyjną, a tym co nią nie jest/ być nie powinno. Jeśli tę granicę prześlepimy, uczynimy naszą Konstytucję swoistym koncertem, życzeń. Będzie w niej wszystko, czego dusza zapragnie. Tylko tyle, że te obietnice przestaną mieć wartość gwarancji praw, a staną się tylko deklaracją intencji. Otóż nie o to chodzi w konstytucji. Roman Graczyk