Trudno zliczyć, ile razy po 1989 r. kibice wywołali burdy podczas meczów i po meczach piłki nożnej. Wcześniej, za komuny, problem był mniej więcej opanowany, ale to nie znaczy, że dzisiaj mielibyśmy wracać do tamtych wzorów. Wtedy powszechnie działał strach przed brutalnością milicji i on się trochę udzielał nawet chuliganom ze stadionów. Po 1989 r. ten strach zniknął, przybyło nam wszystkim - także kibolom - poczucia wolności, w efekcie niezliczoną ilość razy kibole zaprowadzali swoje porządki: prawo pięści. A przecież dobrze wiemy, że często na pięści się nie kończy. Zdarza się, że w ruch idą noże, że młodzi ludzie tracą życie tylko dlatego, że noszą barwy nieodpowiedniego klubu (np. w kwietniu 2006 w Krakowie z ręki kibica Cracovii zginął spokojnie idący ulicą kibic Wisły Marcin K.). Jest jednak powszechnie wiadome, że w niektórych krajach zachodnich, które borykały się z podobnymi problemami, udało się ten stadionowy bandytyzm ukrócić. Dobrym przykładem jest Anglia. Każdy, kto choć od czasu od czasu ogląda mecze angielskiej Premiership, wie, jak bardzo przyjazne normalnym ludziom są teraz angielskie stadiony. A przecież dawniej i tam rządzili bandyci. Z tego prosty wniosek: da się to zrobić. Projekt ustawy o bezpieczeństwie imprez masowych, jaki rząd niedawno skierował do Sejmu, szeroko czerpie z wzorów brytyjskich. Podstawowe jego założenia to zero anonimowości na stadionie i drakońskie kary za łamanie przepisów. Wśród kar zaś najważniejszy jest tzw. zakaz stadionowy. Osoba skazana przez sąd za drastyczne naruszenie porządku na stadionie, oprócz innych kar (np. za posiadanie broni do 5 lat odsiadki, za wtargnięcie na płytę boiska do 3 lat) będzie przez kilka lat (od 2 do 6) pozbawiona prawa przebywania na meczach swojej drużyny. Sposób egzekwowania zakazu jest taki, że nie pozostawia żadnej furtki: osobnik taki w porze meczu ma się stawiać przez te kilka lat na komisariacie policji. Zakaz stadionowy do 2 lat mogą samodzielnie wydawać kluby. Stadiony mają spełniać szereg rygorystycznych wymogów bezpieczeństwa, bilety na mecz mogą być wyłącznie imienne i wyłącznie na konkretne, numerowane, miejsce siedzące. Zaś warunkiem rozgrywania meczów będzie naszpikowanie stadionów elektroniką, a informacje w ten sposób zebrane mają być przekazywane policji i prokuraturze jako dowody przestępstwa. Z całą pewnością mamy tu do czynienia z daleko idącym ograniczeniem wolności. Było wolno napić się na meczu - teraz nie będzie wolno (z wyjątkiem piwa, a i to nie zawsze); było wolno iść na mecz w kominiarce - teraz nie będzie wolno. A przede wszystkim było wolno pozostać anonimowym uczestnikiem tłumu - teraz i tego nie będzie wolno. Być może organizacje obrony praw człowieka dopatrzą się w tej ustawie jakichś uchybień dla konstytucyjnych wolności. I być może, że w jednej czy drugiej szczegółowej kwestii, będą miały rację. Z całą pewnością ustawa jest drakońska. Bardzo rozbudowany monitoring, jaki będzie obowiązywał na naszych stadionach, przypomina Orwella. Chłopak, który w czasie meczu chciałby przytulać się do swojej dziewczyny, może czuć pewien dyskomfort, gdy będą ich oglądać stadionowi ochroniarze. Ale czy takie obiekcje przeważają? Zastanówmy się: co tracimy przez te restrykcje, a co zyskujemy? Tracimy (wszyscy kibice) prawo do anonimowości, zaś ci, którzy lubią "podymić" na stadionie, tracą swobodę "dymienia" i bezkarność. Zyskujemy zaś (wszyscy - nie tylko kibice) poczucie bezpieczeństwa. Wybieram bezpieczeństwo. Także w imieniu tych młodych ludzi, którzy zginęli od ciosu nożem tylko dlatego, że byli kibicami niewłaściwej drużyny. I w imieniu innych młodych ludzi, którzy - mimo że są kibicami niewłaściwej drużyny - dzięki nowym przepisom będą żyć. Roman Graczyk