Za mojej pamięci w Krakowie zdarzyło się to tylko dwa razy: w 1979 r. - kiedy kard. Karola Wojtyłę zastąpił ks. Franciszek Macharski, i w roku 2005 - kiedy kard. Macharskiego zastąpił abp Stanisław Dziwisz. Chodziłem już po świecie, kiedy w 1963 roku następcą abpa Eugeniusza Baziaka został bp Karol Wojtyła, ale nie pamiętam tego - 5-letnie dzieci niezbyt na takie rzeczy zważają. Krótko mówiąc, mamy w Krakowie ważną zmianę. Kogo ona dotyczy? Oczywiście Kościoła, wspólnoty katolików - przede wszystkim w archidiecezji krakowskiej, a w pewnej mierze w ogóle w Polsce o tyle, o ile Kraków z jego siłą oddziaływania wpływa na bieg spraw kościelnych w naszym kraju. Gdyby jednak przyjrzeć się reakcjom na nominację abpa Jędraszewskiego, miałoby się wrażenie, że interesuje ona przede wszystkim ludzi odległych od katolicyzmu: niewierzących albo pokłóconych z Kościołem. Tak jakby abp Jędraszewski miał zostać kościelnym zwierzchnikiem czytelników "Newsweeka" czy "Gazety Wyborczej", twardego elektoratu Nowoczesnej czy Platformy. To bardzo charakterystyczny moment w polskiej debacie o Kościele: przecież nie tylko w sprawie krakowskiej nominacji, ale w ogóle w sprawie każdej publicznej kontrowersji kościelnej zawsze najgłośniej gardłują ci, których te sprawy właściwie nie dotyczą. Dlaczego tak bardzo troszczą się o Kościół działacze ruchów antyklerykalnych, feministycznych czy byli księża? Czy takie lub inne zalecenie duszpasterskie nowego metropolity krakowskiego w najmniejszym choćby stopniu wpłynie na życie tych ludzi? Czy ma dla nich jakiekolwiek znaczenie to, jak będą prowadzone rekolekcje czy oazy? Jakimi torami potoczy się kult maryjny? Jakie teraz będą trendy liturgiczne czy jakie rodzaje duszpasterstw specjalistycznych będzie się odtąd preferować w archidiecezji krakowskiej? Nie żartujmy! Więc o co chodzi? Może o to, jakiej cywilizacji tradycyjnie broni Kościół? Abp Jędraszewski należy bowiem do tych hierarchów, którzy traktują serio 2000-letnie nauczanie Kościoła. Nie uważa on, jak kościelni progresiści, że powołaniem współczesnego pokolenia jest wszystko w Kościele zmienić, wyrugować zeń wszystko, co stanowi o jego różnicy ze światem. Ludzie odlegli, bądź wrodzy chrześcijaństwu, skłonni są sądzić, że Kościół jest główną przeszkodą na drodze do urzeczywistnienia ich ideału: człowieka wyzwolonego z dotychczas panującej normatywności, człowieka wreszcie samowystarczalnego i samospełnionego. Powiadają, że szczęście to sukces, podczas gdy chrześcijaństwo powie raczej, że szczęście to duma z wierności zasadom. Powiadają oni, że najważniejsze w życiu jest to realizowanie swoich marzeń, podczas gdy chrześcijaństwo raczej powie: "Weź swój krzyż...". W razie kłopotów wyślą człowieka na terapeutyczną kozetkę, gdzie psycholog mu powie: przede wszystkim zrób sobie dobrze i nie kulpabilizuj się. A chrześcijaństwo raczej wyśle go do spowiednika, który mu powie: żałuj za swoje grzechy. Generalnie ludzie ci uważają, że człowiek tym bardziej staje się człowiekiem, im więcej znajduje w życiu samospełnień. A chrześcijaństwo uważa raczej, że człowiek realizuje swoje powołanie, o ile potrafi sam siebie przekraczać: satysfakcja tak, ale nie z powodu robienia sobie dobrze, lecz raczej z powodu przekraczania dążenia do osobistego dobrostanu. Abp Jędraszewski jest - w takim rozumieniu - konserwatystą. Czy jednak chrześcijanin, który serio bierze to, co czyta w Biblii, może nie być obrońcą Starych Ksiąg przeciw nowoczesności wieszczącej samospełnienie i samowystarczalność człowieka? Czy nowy metropolita krakowski podoła zadaniu? To jest zupełnie inna kwestia. Jeśli ktoś by mnie zapytał, odpowiedziałbym, że zaszłością obciążającą go jest jego pasywność w sprawie abpa Paetza. Powiedziałbym więc, że troska o tradycję Kościoła nie jest tożsama z chronieniem wszystkich tajemnic Kościoła. Ale mimo to daję kredyt nowemu metropolicie. Myślę bowiem, że to, czego katolicy w Krakowie i w Polsce potrzebują najmniej, to "Kościoła, który nie przeszkadza". Kościoła z marzeń Tomasza Lisa i Sławomira Sierakowskiego. Nie idźmy tą drogą. Roman Graczyk