Jak zawsze, przy okazji tego typu spektakularnych wydarzeń, polska debata publiczna jest do bólu schematyczna. Ale będąc taką, mówi ona coś o nas. I to wydaje mi się interesujące. Oprócz tych, którzy widząc wady i zalety filmu, potrafią o nim, i o jego przesłaniu spokojnie dyskutować (np. o. Adam Szustak OP), ujawnił się legion tych, którzy korzystając z okazji dają upust swoim frustracjom. I prezentują swoje projekty urządzenia Polski już to jako czegoś na kształt "katolickiego państwa narodu polskiego", już to jako czegoś na kształt "państwa racjonalnego, uwolnionego od katolickiej opresji". Jedni i drudzy są niebezpiecznymi maniakami. Dla Polski, pojętej jako wspólnota obywatelska, byłoby lepiej gdyby donośniej brzmiał głos ludzi rozsądnych. Cóż, kiedy dziś oba ekstremizmy mają się dobrze. Są więc tacy, którzy nawołują do zakazu wyświetlania tego filmu (np. jacyś radni z miasta Ełk) czy też tacy, którzy nawołują do jego bojkotu (np. Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy). Te apele i ich uzasadnienia są tak myślowo płytkie i tak naiwnie przepełnione wiarą w wyjątkowość "katolickiej Polski", że niemal szkoda czasu na roztrząsanie tej argumentacji. Z obowiązku tylko powiem, że kneblowanie niewygodnych nam opinii (tu: dzieła filmowego) w nadziei, że "zaraza" zostanie powstrzymana, nigdy w przeszłości nie było w pełni skuteczne, a dzisiaj w dobie Youtube’a jest przeciwskuteczne. Zaś przekonanie, że "Kler" szkaluje polski Kościół, można głosić tylko wtedy, gdy się o tym Kościele nie ma pojęcia - nawet będąc jego wyznawcą. Ja także - Bogu dzięki! - znam inny Kościół, niż ten, którego obraz daje Smarzowski, ale co z tego? Musiałbym mieć oczy i uszy zamknięte na dziesiątki i setki świadectw o gorszej, a niekiedy wprost odrażającej, twarzy Kościoła, żeby chcieć z "Klerem" wojować. Zresztą, nawet w takim wypadku nie nawoływałbym do zakazu jego rozpowszechniania, ani do jego bojkotu. To jest - fundamentalnie - kwestia rodzaju kultury, rodzaju podejścia do świata. Czy uznajemy, że tylko nasza racja, ma prawo bytu, czy też uznajemy, że inne racje mogą z naszą współistnieć, nawet jeśli oceniamy je jako głęboko niesłuszne? Radni z Ełku i członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy mają w genach ten typ kultury - kultury wykluczającej. Różnica z typem kultury liberalnej jest ogromna, można powiedzieć, że tamci są od innej małpy. Małpa, od której ja jestem, miała zgoła inne predyspozycje. Stąd tak trudno nam się porozumieć. Ale próbować trzeba. Jest tylko taki problem, że o ile ja uważam, że oni też mają prawo głosić swoje (dla mnie niedorzeczne) poglądy, to oni uważają, że mnie trzeba zakneblować. Ale radni z Ełku i członkowie KSD to nie jedyne nieszczęście, jakie nam się przytrafia. Bo są jeszcze oszalali ateiści, typu Jerzego Urbana czy Jana Hartmana (nie twierdzę, że obaj panowie w niczym się nie różnią, natomiast wspólne jest ich marzenie o zmarginalizowaniu/ wyeliminowaniu Kościoła). Tak więc zachwyty nad filmem Smarzowskiego jako nad trąbką bojową do zwalczania Kościoła jako takiego, nie zaś tylko brudu w Kościele, są mi równie obce, jak rojenia nazywających się katolickimi dziennikarzy o wybudowaniu kolejnych kilkuset koszmarnych pomników Papieża-Polaka (dlaczego oni uparli się robić JP II tę estetyczną krzywdę?). Nie wiem, czy film przebudzi Polaków i zaczną oni masowo porzucać Kościół i wiarę. Ale jeśli tak by się stało, nie byłbym z tego powodu szczęśliwy. Wiele razy tu i gdzie indziej pisałem, że nie ma większego zła, niż seksualne wykorzystywanie dzieci. Jeśli, co gorsza, dzieje się to w Kościele, to nie ma nic bardziej przeczącego powołaniu Kościoła i nic bardziej moralnie dyskredytującego Kościół. W tym sensie, to jest rzecz, którą trzeba wytępić rozpalonym żelazem. Tylko pytanie, po co? Dla mnie po to, żeby Kościół oczyszczony z tej moralnej nędzy, mógł się podźwignąć ku pożytkowi swoich wiernych. Dla pp. Urbana, Hartmana i ich zwolenników po to, żeby Kościół zatopić, żeby go przebić osinowym kołkiem. To też jest niebagatelna różnica. W gruncie rzeczy, coś łączy pp. Urbana i Hartmana z radnymi z Ełku i z dziennikarzami KSD: jedni i drudzy chcieliby takiej Polski, w której niemiłe im poglądy i niemiłe im instytucje znikają z powierzchni ziemi. Jedni chcieliby Polski, w której nie ma Kościoła katolickiego, drudzy chcieliby Polski, w której nie powstają takie filmy jak "Kler". No więc, dla sprawiedliwości muszę dodać, że moja pra-matka małpa nie była w dobrych stosunkach z pra-matką małpą pp. Urbana i Hartmana. Film "Kler" jest dziełem sztuki i jako takiego nie podejmuję się go oceniać. Jednak mówi coś ważnego o naszym Kościele. A od tego, jak na to reagujemy, coś zależy. I na ten temat mogę coś powiedzieć. Kościół katolicki w Polsce znalazł się w trudnym położeniu. Nie tyle ze względu na film Smarzowskiego, ile ze względu na zrujnowane zaufanie wiernych, a Smarzowski jest tylko (choć mocnym) komentarzem do tej rujnacji. Jeśli miałbym Kościołowi instytucjonalnemu coś powiedzieć, powiedziałbym tak - kto wie, ten zrozumie: było słuchać tych, którzy 25 lat temu w dobrej wierze przestrzegali przed sojuszem ołtarza z tronem, przed traktowaniem Polski jak swojej własności, przed ignorowaniem krytyki grzechów kościelnych. Było poważnie potraktować ostrzeżenia, że to wszystko przepowiadało scenariusze hispanizacji czy irlandyzacji Polski. Dzisiaj te scenariusze już się realizują. Skoro Kościół wtedy nie chciał słuchać krytyki, wypowiadanej z pozycji troski o katolicyzm w tym kraju, no to dzisiaj ma do czynienia z krytyką dążącą do wyrugowania katolicyzmu. Inaczej mówiąc, straciliśmy te 25 lat i zrobiło się trudniej. Może nie jest za późno, ale dziś trzeba większej odwagi, a i koszta naprawy, bardzo już dziurawej kościelnej łodzi, będą większe. Roman Graczyk