Przypomnijmy, co się stało 16 grudnia ub. r. Większość parlamentarna zapowiedziała wtedy wprowadzenie ograniczeń dla pracy dziennikarzy w parlamencie; posłowie opozycji w proteście przeciwko tym zamiarom zablokowali mównicę; marszałek przeniósł obrady do Sali Kolumnowej, gdzie pod nieobecność opozycji uchwalono ustawę budżetową; w tym czasie zwolennicy opozycji demonstrowali pod gmachem Sejmu, uniemożliwiając posłom większości opuszczenie budynku. KRRiTV nałożyła karę w wysokości blisko 1,5 mln zł, ponieważ - jak ocenia - relacje TVN24 z tych wydarzeń były stronnicze. Decyzja jest oparta na ekspertyzie dr Hanny Karp. Pani doktor tłumaczy w wywiadzie dla portalu wpolityce.pl, dlaczego uważa relacje TVN24 za łamiące standardy dziennikarskie. Otóż: nierzetelne jest przede wszystkim to - uwaga, uwaga! - że stacja powstrzymywała się od komentarza. Cytuję panią doktor: "Dziennikarz musi każdą sytuację wyjaśnić, nie epatować obrazem i bezczynnie czekać, co się dalej stanie". I następnie: "Stacja emitowała - w kluczowych sytuacjach zagrożenia - bulwersujące przemocowe obrazy, w ciszy, bez słowa komentarza. A miała przecież na miejscu kilku reporterów, których obowiązkiem było komentować na żywo każde zdarzenie. Redaktorzy w studio mieli ekspertów, by temat dalej widzom objaśniać. Widz miał tymczasem obraz anarchizacji Sejmu, użycia gazu i przemocy przez policję pod Sejmem. Widać było rzekome ofiary policyjnej przemocy wokół Sejmu. To wszystko mogło mrozić krew u widzów. Tymczasem te obrazki zostały wygenerowane, obraz bez komentarza ze studia jednak robił wrażenie narastania czegoś strasznego". Mnie uczono, że w materiałach informacyjnych komentarz nie może wyprzedzać, ani górować nad opisem faktów. Tymczasem dla ekspertki KRRiTV niewybaczalne jest to, że widzowie zobaczą fakty, a medium, które je przekazuje, nie skomentuje ich. W tym wypadku - wynika to jasno z toku rozumowania pani doktor - TVN24 powinna była tonować antyrządowe protesty. Bezstronność jest - jej zdaniem - błędem: trzeba było ludziom powiedzieć, że protesty są niesłuszne, a słuszne są działania większości sejmowej. Drugi powód krytycznej oceny to - jednak, jednak! - komentarz na antenie w wykonaniu dziennikarki Katarzyny Kolendy-Zaleskiej. Przypomnijmy, że dziennikarka powiedziała, iż obawia się reakcji ludzi zgromadzonych pod Sejmem, jeśli Straż Marszałkowska zacznie siłą usuwać z sali posłów okupujących mównicę. A oto dlaczego, zdaniem pani doktor, dziennikarka TVN24 zgrzeszyła: "Ten fragment wypowiedzi mógł przynieść bardzo niebezpieczne skutki, pośrednio prowadził wprost do fizycznej konfrontacji pod Sejmem, a także i w Sejmie. Cała sytuacja wyraźnie prowadziła w stronę konfrontacji. To jest rzecz niedopuszczalna i jest niemożliwe, żeby jakakolwiek stacja telewizyjna zmieniała się w jawną i bezpośrednią tubę nawołującą niemal wprost do załamania prawnego porządku państwa i napaści na polityków". Mnie się wydawało, że Kolenda-Zaleska w słowach swego komentarza pokazywała, że wśród zgromadzonych pod Sejmem rośnie napięcie. I faktycznie, napięcie rosło. Wypowiedziała przy tym opinię na temat tego, czym w tym kontekście, grozi siłowe odblokowanie mównicy. Może miała rację, a może nie, tego się nigdy nie dowiemy, bo do siłowego odblokowania mównicy nie doszło. Osobiście wolałbym, żeby dziennikarka, która - jak w tym wypadku - relacjonuje wydarzenia, nie snuła przypuszczeń na temat tego, "co może się wydarzyć, jeśli nastąpi X". Ale na jej obronę można powiedzieć, że degeneracja istniejących nastrojów antyrządowych w bijatykę wisiała w powietrzu. Czy była to sugestia, czego strona rządowa nie powinna robić? Może była. Powtarzam: wolałbym większą powściągliwość, ale nie widzę w tym naruszenia standardów. W końcu zrelacjonowanie faktów było rzetelne, a z komentarzem dziennikarki można się było zgadzać lub nie zgadzać: widzowie mogli też uważać, że scenariusz degeneracji w burdę, w przypadku siłowej akcji Straży Marszałkowskiej, nie grozi. Na pewno jednak karanie stacji za to, co zrobiła w okresie tamtego kryzysu politycznego, jest czymś w najlepszym razie niezrozumiałym i kuriozalnym. W gorszym zaś można w tym widzieć cenzurę. Owszem, dla TVN-u 1,5 miliona zł to nie jest cios, po którym ta firma się nie podniesie. Ale jeśli zapadną następne takie kary, to kierownictwo stacji będzie miało wybór: robić swoje i upaść, albo ugiąć się, stępić antyrządowy ton. Tak działa cenzura przez portfel i ta jej forma może być nie mniej skuteczna od klasycznej cenzury prewencyjnej. Wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć, ale bywa, że widzę ścianę. Nie rozumiem - tu stoi ściana - dziennikarzy, którzy nie dostrzegają w decyzji KRRiTV zagrożenia dla wolności słowa. Można nie lubić TVN-u, a żeby ta niechęć miała zaciemniać ocenę tego, co zrobiła Rada - to nonsens. Jeśli ktoś nie rozumie, na czym polega obrona zasad w dziedzinie mediów, to trudna jest ta rozmowa. No to może inaczej. Kiedy indziej (to znaczy, przy innym układzie sceny politycznym) może paść na całkiem innego, ideowo, nadawcę. A może ten nieszczęśnik będzie akurat pro-PiS-owski, albo coś w tym guście? Wtedy zrozumiecie, Panie i Panowie?