Istotnie, w dniu, w którym John Godson ogłosił, że odchodzi, Katarzyna Śledzińska-Katarasińska, rzecznik dyscypliny w tym klubie, złożyła przed oświadczeniem Godsona wniosek o zawieszenie w prawach członka klubu trzech posłów: Jarosława Gowina, Jacka Żalka i Johna Godsona właśnie. Napisałem w tej rubryce przed kilkoma miesiącami, że podoba mi się poseł Godson ("Godson is the best", tekst z 21 lutego 2013), ponieważ jest człowiekiem z zasadami, co w polityce zdarza się niezwykle rzadko. Dziś, w obliczu jego decyzji, winien jestem odpowiedź na pytanie, czy podtrzymuję tamtą ocenę. W tamtej ocenie zawarta była myśl, że dobrze być człowiekiem z zasadami, ale jeszcze lepiej - bo trudniej - politykiem z zasadami. Polityka bowiem jest dziedziną z natury rzeczy relatywną. Zatem pogodzenie moralnej pryncypialności z polityczną skutecznością jest niezwykle trudne. Godsonowi długo się to udawało, ale na koniec się nie udało. Wychodząc z Platformy bardzo wiele ryzykuje politycznie. Single w polskiej polityce (i w ogóle w polityce demokratycznej) nie mają znaczenia. Jeśli Godson nie przyłączy się wkrótce do innej formacji, ale takiej, gdzie będzie mógł głosić swoje twarde poglądy na kwestie obyczajowe i działać na ich rzecz, zmarginalizuje się. Pozostanie pryncypialny, ale w oczywisty sposób przestanie być politycznie skuteczny. Wczoraj premier Tusk zagroził Jarosławowi Gowinowi wyrzuceniem z partii (co samo w sobie jest curiosum, ale to inny temat), więc może się zdarzyć, że polityk z Krakowa wkrótce też stanie się posłem niezależnym. Ale w kontekście decyzji Godsona ważne wydaje się podkreślenie różnicy w stylu politycznego działania między tymi dwoma konserwatystami. Gowin zawsze mówił, że swoje obyczajowe postulaty (bioetyka, prawo rodzinne etc.) opiera nie na chrześcijaństwie, ale na etyce uniwersalnej. Prawda, że sam Gowin wywodził je z chrześcijaństwa, ale rozumiał, że w demokratycznym społeczeństwie podstawą dla stanowienia prawa może być tylko moralny consensus ludzi o różnych przekonaniach - jak gdyby najmniejszy wspólny mianownik tych przekonań. Chrześcijanie na przykład powiadają, że małżeństwo jest sakramentem, co implikuje jego nierozerwalność. Humaniści starej daty (bo bez feministek, genderowców itp.) powiadają, że trwałość małżeństwa służy dobru społeczeństwa. A zatem jedni i drudzy zgadzają się na to, by w instytucji małżeństwa cywilnego zasadą była trwałość, a rozwód tylko wyjątkiem od tej zasady. W taki sposób Gowin wyobraża sobie budowanie tego consensusu w sprawie zapłodnienia in vitro czy w sprawie związków partnerskich. Jest konserwatystą-pragmatykiem. Inaczej Godson. On powołuje się wprost na Biblię i stara się przekonać niewierzących czy niechrześcijan do biblijnej wizji ułożenia spraw ludzkich w demokratycznym społeczeństwie. Gdy Gowin mówi: homoseksualizm jest skłonnością mniejszościową i w interesie społeczeństwa nie leży szerokie lansowanie tego stylu życia, Godson mówi: homoseksualizm jest grzechem, bo tak jest napisane w Biblii. Czyli John Godson jest bardziej typem kaznodziei niż polityka. Gdyby dał się wyrzucić z Platformy (co prawdopodobnie czeka Gowina), zyskałby na tym dodatkowy polityczny kapitał. Wychodząc z niej, politycznie wiele stracił. Demokracja potrzebuje ludzi z silnymi moralnymi przekonaniami, także polityków, inaczej marnieje. Ale też potrzebuje takiego sposobu budowania polityki na aksjologii, który będzie wzmacniał więzi społeczne. Tego John Godson, jak mi się zdaje, nie potrafi. Ale i tak uważam, że tacy jak Godson są solą ziemi, a nie chwastem. Szacunek i powodzenia!