Prezydent skorzystał z przysługującego mu prawa. Jego poprzednicy niekiedy ułaskawiali przestępców albo kolegów partyjnych umoczonych w afery - ten przypadek jest zgoła inny. Prezydent ułaskawia człowieka, który ścigał korupcję, jedną z większych plag trapiących nasz kraj. Czy Mariusz Kamiński przekroczył swoje, jako szefa CBA, uprawnienia? Tego nie wiem. Nawet gdyby tak było, wysyłanie go z tego powodu za kratki wydawało mi się zawsze grubą przesadą. Sprawa była kontrowersyjna: może przekroczył uprawnienia, a może nie, trudno się w tym połapać zwykłemu zjadaczowi chleba. Natomiast to, co jest niewątpliwe, to świadomość, że funkcjonariusz publiczny, który łapał złodziei (i nie byli to złodzieje przysłowiowej rolki papy), sam znajdzie się tam, gdzie w praworządnym państwie powinni się znajdować owi złodzieje. I to jest (czy w tej sytuacji: byłaby) lekcja dla wszystkich. Dla złodziei, że można dalej kraść, ponieważ jedna z nielicznych instytucji, które nie pozorowały pracy, zostanie odtąd sparaliżowana. Dla funkcjonariuszy publicznych, żeby nie byli zbyt dociekliwi w sprawdzaniu kto, co ukradł. Dla zwykłych zjadaczy chleba, żeby wiedzieli, że dużym złodziejom wolno więcej niż tym, co kradną rolkę papy. W tym sensie skazanie Kamińskiego było publicznym zgorszeniem. A prezydent położył temu zgorszeniu kres. Moja obiekcja polega na tym, że należało poczekać, aż wymiar sprawiedliwości wykona swoją pracę. Prawnicy, jak zawsze, nie są zgodni co do tego, czy prezydent ma prawo zastosować akt łaski wobec nieprawomocnie skazanego. Załóżmy, że ma takie prawo. Ale to nie kończy dyskusji. Ułaskawiając Mariusza Kamińskiego przed zakończeniem postępowania sądowego prezydent jak gdyby powiedział: nie interesują mnie dywagacje Wysokiego Sądu, jakiekolwiek by one były. I to wydaje mi się wysoce niefortunne. Chodzi tu nie o treść decyzji prezydenckiej, ale o jej formę. Gdy prezydent ułaskawia po zakończeniu postępowania, występuje w roli nadzwyczajnego bezpiecznika wymiaru sprawiedliwości - tak stanowi Konstytucja. Gdy ułaskawia zanim jeszcze zapadł prawomocny wyrok, występuje w roli kogoś nie związanego prawem. Takiej instytucji nie ma w polskim porządku prawnym. Tak się często zachowywał jako prezydent Lech Wałęsa - powoływał na stanowisko bez kontrasygnaty albo odwoływał, chociaż nie miał do tego prawa (miał za to prawnika, Lecha Falandysza, który każde złamanie prawa potrafił wytłumaczyć). Jacek Kuroń miał dla opisu stylu Wałęsy jako prezydenta nader trafne określenie: Wałęsa jest prezydentem, ale zachowuje się jak cysorz. Wałęsa postępował tak, ponieważ nie miał (i nie ma, co ciągle widzimy) żadnego poczucia formy. A forma ma znaczenie.