IPN wydał przed paru miesiącami korespondencję więzienną Władysława Gałki. Władysław Gałka był uczestnikiem konspiracji antyniemieckiej, a potem antykomunistycznej, m. in. zastępcą delegata rządu na województwo krakowskie (delegatem był Mieczysław Pszon). Aresztowany w 1947, został skazany na śmierć, ułaskawiony przez Bieruta otrzymał karę 15 lat więzienia, z czego odsiedział blisko 10, wyszedł późną jesienią 1956. Jego listy z więzienia są świadectwem i hartu ducha, i prawdziwie chrześcijańskiej postawy, dość powiedzieć, że Gałka wyszedł z tego piekła jako człowiek zdrowy psychicznie i emocjonalnie. Pisałem o tym tu i ówdzie, nie chcę tego teraz powtarzać. Historia, którą wam opowiem, nie dotyczy książki, ani bezpośrednio postaci jej bohatera, dotyczy recepcji tej książki tam, gdzie są jego rodzinne korzenie. Otóż pojechaliśmy z Panią Marią Kamykowską (córką Władysława Gałki) i Wojciechem Frazikiem (historykiem, badaczem dziejów powojennej konspiracji) do miejscowości Jodłówka w powiecie bocheńskim. To tam w roku 1914 urodził się Władysław Gałka. Byliśmy zaproszeni do szkoły podstawowej przez Panią Dyrektor Wandę Janta. Szkoła nosi imię rotmistrza Pileckiego. I nosi je zasłużenie. Pojechaliśmy na promocję tej książki. Opowiem wam, cośmy zobaczyli - bo nie była to promocja jak inne. Pełna sala, dzieci, młodzież, dorośli, nauczyciele, kombatanci. Rodzina Władysława Gałki, bliższa i dalsza, sąsiedzi, znajomi. Nie ma już na świecie tamtego pokolenia, więc to dzieci i wnuki Władysława i jego licznego rodzeństwa, także dzieci i wnuki rodzeństwa jego żony Wiktorii. Prowadziłem niejedno takie spotkanie, mam więc oko na to, co ludzie mówią mową ciała. Czy słuchają uważnie, czy tylko przez grzeczność. Czy opowiadana historia interesuje ich bardzo, czy tylko trochę. Czy mogliby jeszcze zostać, mimo, że to już trwa 3 godziny, czy chyłkiem wychodzą po godzinie. Otóż ludzie w Jodłówce słuchali uważnie, ta historia ich prawdziwie interesowała, nie wychodzili po 3 godzinach i zostaliby jeszcze, gdyby było można. W wielu momentach opowieści Pani Marii na wielu twarzach, i młodych, i starych, widać łzy. Potem niekończąca się kolejka do córki ich wuja, stryja, sąsiada, zapomnianego krajana, człowieka, o którym może czasem słyszeli niezbyt wiele i niezbyt precyzyjnie, ale teraz robią wrażenie, jakby dotknęli Historii. Pani Dyrektor zaprasza na szkolny dziedziniec, żeby uroczycie zainaugurować dwa dęby wolności: rotmistrza Witolda Pileckiego i kapitana Władysława Gałki. Ciągle dużo ludzi, nie tylko garstka tych, którzy mają przecinać wstęgę. Jest późnowiosenne popołudnie bardzo ciepłego czerwcowego dnia. Prawie zmierzch. Młody człowiek (niech mi wybaczy, jeśli się mylę, chyba wnuk Władysława Gałki), student architektury, mówi mi że nie wie, czy znajdzie pracę. -A za granicą?- pytam odruchowo. -Ale, wie Pan, ja nie chcę stąd nigdzie wyjeżdżać!- odpowiada z przekonaniem. Jesteśmy więc oto w Polsce, jakiej chyba nie powstydziłby się Witold Pilecki i jakiej chyba nie powstydziłby się Władysław Gałka. Jeśli istnieje świętych obcowanie, ci dwaj może mówią sobie w duchu: To znaczy, że nasza poniewierka nie poszła tak całkiem na marne. A jeśli nie istnieje świętych obcowanie, to ja mówię sobie w duchu: Dopóki istnieją miejsca, gdzie oddawanie czci bohaterom nie jest żadnym obciachem tylko zwykłą powinnością, jeszcze Polska nie zginęła. Roman Graczyk