Jak Wojciech Jagielski pisał w "Wyborczej" o Afryce Południowej czy o Afganistanie, wiadomo było, że wie, o czym pisze. Jak Krystyna Naszkowska pisze o rolnictwie, wiadomo, że wie, o czym pisze, podobnie Ewa Siedlecka (prawa człowieka), Bogdan Wróblewski (wymiar sprawiedliwości) i inni. Ale jak Katarzyna Wiśniewska pisze o Kościele, to często widać, że jest bezradna: duża chęć przyłożenia Kościołowi, słaba orientacja w kościelnej materii. Parę razy wskazywałem już na jej podstawowe błędy, także na tym miejscu. Ale ostatnia jej "wtopa" jest większego kalibru niż poprzednie. Oto we wczorajszej "Wyborczej" Wiśniewska zajmuje się kolejny raz ks. Lemańskim, w takim duchu, że jedyny sprawiedliwy w tym strasznym polskim Kościele jest niszczony przez swoich przełożonych. Teza nienowa, postępowe media międlą ją od paru tygodni. Pisałem już i potwierdzam, że w całej tej awanturze ks. Lemański ma pewne racje i z pewnością można i należy Kościołowi instytucjonalnemu wytknąć zachowania co najmniej niefortunne. Rozumiem więc tę obronę księdza Lemańskiego, a nawet do pewnego stopnia podzielam racje odwołanego proboszcza z Jasienicy. Ale żeby te racje wykładać z sensem i wiarygodnie, trzeba wiedzieć, o czym się pisze, to znaczy wiedzieć, czym jest Kościół i czym musi być, a gdzie jest pole do ustępstw. Bo dopiero wtedy potrafimy wykazać, na czym polegają błędy biskupa w tej sprawie. Inaczej pozostaniemy na poziomie prymitywnej polit-gramoty w rodzaju, że religia jest czynnikiem alienacji człowieka, a Kościół wrogiem wszelkiej wolności. No więc pisze p. Katarzyna Wiśniewska, że w Jasienicy "doszło do przejęcia parafii przez kurialistów - prawie na siłę, wbrew woli parafian i proboszcza, a abp Hoser milczy". Ta fraza sugeruje dwie rzeczy, obie nonsensowne. Po pierwsze, że o obsadzie parafii powinni decydować parafianie i odwołany proboszcz, a nie biskup. Po drugie, że urzędnicy kurii warszawsko-praskiej działali na własną rękę, a zatem biskup powinien w jakiś sposób ustosunkować się do ich autonomicznej inicjatywy. Ja rozumiem, że można sympatyzować z księdzem odwoływanym ze stanowiska proboszcza. Ale wywodzić stąd, że kanoniczne przejęcie parafii przez wysłanników prawowitego biskupa jest nielegalne (bo niezgodne z wolą parafian) może tylko rozum spętany ideologią wspomnianej wyżej antykościelnej polit-gramoty. Rozumiem, że p. Wiśniewskiej nie podoba się odwołanie akurat tego proboszcza. Ale twierdzić, że abp Hoser powinien się tłumaczyć z działań swoich urzędników, instalujących w parafii jej administratora, to bredzić jak Piekarski na mękach. Biskup działa tu podobnie jak urząd administracji publicznej. Skoro odwołał proboszcza ze stanowiska, a ten złożył odwołanie od tej decyzji do Watykanu, to biskupowi pozostaje tylko obsadzenie parafii poprzez mianowanie tam władzy tymczasowej, do chwili rozpatrzenia skargi dotychczasowego proboszcza. Biskup nie może nie mianować następcy, nie może też mianować pełnoprawnego proboszcza - stąd opcja mianowania administratora. Jak sobie pani Wiśniewska wyobraża, że abp Hoser miałby się teraz tłumaczyć z czegoś, co jest jego prawem i obowiązkiem jako ordynariusza? Pisze też nasza znawczyni spraw kościelnych, że jest inne rozwiązanie sprawy księdza Lemańskiego, ale biskup z niego nie skorzystał: "wystarczy pozytywnie rozpatrzyć rekurs ks. Lemańskiego". Litości, pani Wiśniewsko! Rekurs poszedł do Watykanu i wpadł w tryby młynów kościelnych, które - jak wiemy - mielą powoli. Biskup nie ma tu już nic do decydowania. Jeśli Watykan go zapyta o zdanie, to się wypowie lub nie, tak lub inaczej, ale nie może na tym etapie zastępować decyzji odpowiedniej dykasterii watykańskiej. Gdyby ktoś chciał zaszkodzić "Wyborczej", pokazując, że jej dziennikarze słabo panują nad opisywaną materią, powinien jej kierownictwu podsunąć Wiśniewską. Może tak było naprawdę? Roman Graczyk