Jasne, że zjawisko pedofilii nie ogranicza się do Kościoła (jakkolwiek z punktu widzenia wiernych jest tam dalece mniej tolerowalne niż gdzie indziej), ale film Sekielskich zasługuje, bądź co bądź, na merytoryczną dyskusję, a nie na "przykrywanie" filmem Latkowskiego. Zresztą temu drugiemu też zrobiono krzywdę, bo on długo nie wyjdzie z cienia Sekielskich, będzie postrzegany jako film na zamówienie, a przez to waga podniesionych w nim problemów zostanie sztucznie pomniejszona. Jeśli jednak wolno byłoby coś powiedzieć o Sekielskich, to znaczenie tego filmu polega nie na kolejnym przykładzie księdza-bydlaka, bo to już było wcześniej, ani na kolejnym przykładzie biskupa-lawiranta, bo to też już było, tylko na pokazaniu zblatowania państwa (tu: prokuratury) z Kościołem. Mały przyczynek do dyskusji o rozdziale Kościoła od państwa. Ta dyskusja toczyła się żywo przez pierwszą dekadę III RP, a jej urzędowa (instytucjonalna) konkluzja była taka, że w Polsce, kraju tak bardzo katolickim, rozdział nie może być inny niż - jak mówiono - "przyjazny". W owym czasie wskazywałem, że przez takie zamazane formuły napytamy sobie biedy. I napytaliśmy sobie - nie tylko w sprawie nadużyć seksualnych kleru i nie tylko teraz, ale także wcześniej i w wielu innych sprawach. No więc czekam wiele już lat, aż ktoś z moich ówczesnych oponentów jakoś się do tych problemów, w kontekście tamtych sporów, ustosunkuje. Nie widzę, nie słyszę - jak miał zwyczaj mawiać wieloletni marszałek Sejmu PRL, Czesław Wycech. Myślę, że się nie doczekam. W jakimś innym kraju może coś takiego by się zdarzyło, w Polsce się chyba nie zdarzy. Nie ma opcji - jak mawia młodzież. Z faktu, że ktoś był zarejestrowany jako tajny współpracownik SB wynika tylko tyle, że SB uważała go za swojego współpracownika. Jeśli nie zachowały się dokumenty operacyjne (a w przypadku Marka Niedźwieckiego, i ile wiem, nie zachowały się), to nie wiemy, czy do współpracy w ogóle doszło, ani jaki ona miała przebieg. Rzadkie były przypadki "non consumatum", ale były. Często za to ludzie pozyskani do współpracy lawirowali, szczególnie często u schyłku PRL. Twierdzenie, jak napisał jakiś nagrzany PiS-owiec, że Niedźwiecki był szczególnie cennym współpracownikiem, skoro jego akta zniszczono, w świetle wiedzy o niszczeniu dokumentów w SB jest bez sensu. Ktoś, kto tak twierdzi, ma z pewnością silną motywację polityczną, pro-PiS-owską, ale żadną wiedzę o archiwach SB i ich niszczeniu. Nie wiem, jak to było z Markiem Niedźwieckim. Owszem, taki zapis w ewidencji to jakiś cień, wątpliwość, dla historyków to sygnał do rozpoczęcia badań. Ale żadnego twardego wniosku wyprowadzić się stąd nie da. Cóż stąd, skoro istnieje zapotrzebowanie polityczne na przyłożenie Niedźwieckiemu. A istnieje dlatego, że z kolei trzeba przykryć fakt nacisków na dziennikarzy, żeby z piosenką Kazika "coś zrobili". Myślę, że PiS będzie sobie pluł w brodę, bo w Trójce już przecież zapędzonej do szeregu było dobrze tak, jak było. A teraz dociśnięci do ściany bardzo liczni dziennikarze (poza Niedźwieckim, Marcin Kydryński, Michał Olszański, Agnieszka Szydłowska i wielu innych), odchodzą demonstracyjnie, idąc w ślady tych, którzy odeszli przed nimi (jak Wojciech Mann). I mleko się rozlało. Już nie będzie można mówić, że media publiczne są takie liberalne, bo Kydryński, Mann itd. Stratedzy PiS-u przegrzali. To oczywiście nie zmienia w niczym sprawy najważniejszej: że dyskusja jest w tym kraju (proszę mi nie mówić, że pisząc "w tym kraju" nie uważam go za swój) jest niemożliwa. Bo znowuż anty-PiS na fali tego - uzasadnionego przecież - buntu dziennikarzy będzie wszystkich, którzy odeszli lub ich zwolniono, wychwalał na potęgę. Roman Graczyk