Chrabota powiedział, że on by wolał, żeby w obliczu kłopotów Polski z Komisją Europejską (złe wykorzystanie unijnych subwencji na budowę autostrad), rząd zachował spoistość, i żeby spoistość zachowała Platforma. Bo - wywodził Chrabota - ważniejsze jest zdrowie polskiej gospodarki niż wprowadzenie w Polsce związków partnerskich. Chrabota nic nie mówił na temat związków partnerskich jako takich (może mówił później, nie wiem, ale trzeba było zaparkować i iść do pracy), wyłożył tylko swoją hierarchię ważności spraw: najpierw dbałość o wzrost gospodarczy, potem rozstrzyganie sporów światopoglądowych. Czyli w tej postaci wypowiedź naczelnego "Rzeczpospolitej" nie była ani pochwałą, ani krytyką projektów legalizacji tych związków. To po prostu nie była wypowiedź na ten temat. Ale panie komentatorki wykazały się należytą czujnością rewolucyjną. Kiedyś, dawno temu, tego rodzaju czujność przybierała postać wezwań typu: "A wy, towarzyszu, nie chowajcie się za formalizm! Opowiedzcie się, z jakich klasowych pozycji występujecie!". Otóż, obie panie, czujnie dostrzegły, że pod pozorem jakiejś tam neutralności Chrabota chce cichcem przemycić swój - a kysz! - konserwatywny pogląd na związki partnerskie, że w istocie bliski jest mu ten reakcjonista Gowin, który taki wstyd przynosi postępowej części naszego (tak w ogóle: niezbyt oświeconego) narodu. Dorota Warakomska, podobnie jak Renata Kim, mówiła, że przyjęcie ustawy legalizującej związki partnerskie jest miarą przynależności Polski do świata cywilizowanego. Przy tej okazji Renata Kim wyłożyła swoją interpretację teorii reprezentacji. Pan Gowin - mówiła - nie ma pojęcia, co to znaczy być posłem. On w swoich wyborach politycznych kieruje się sumieniem, a nie opiniami swoich wyborców! - dodawała, nie posiadając się z oburzenia. No tak, to rzeczywiście straszne, że polityk kieruje się sumieniem. Na pocieszenie pani Kim zauważyłbym jednak, że takich jest już niewielu i z kadencji na kadencję coraz mniej. Jeszcze trochę i pani Kim będzie mogła spać spokojnie... Gowin musi odejść - mówiły z niejakim podekscytowaniem obie panie. Musi odejść, bo broni przestarzałych obyczajów i instytucji prawnych, które je podtrzymują. Musi odejść również dlatego, że wystąpił w debacie sejmowej przeciwko rządowi, którego jest ministrem. No i co ja o tym wszystkim sądzę? Otóż sądzę, że panie oczywiście mogą mieć na temat związków partnerskich pogląd, jaki tylko chcą. Nieśmiało jednak pragnę zauważyć, że tym, co mówiły, udowodniły, że mają blade pojecie o tym, co to jest państwo, co to jest prawo i co to jest demokracja parlamentarna. Państwo wprawdzie nikogo nie zmusza do układania sobie życia prywatnego na taką czy inną modłę, ale poprzez ustawodawstwo określa pewne priorytety: to leży w interesie społeczeństwa, a tamto nie. Otóż w interesie społeczeństwa leży, żeby w tym kraju rodziło się możliwie dużo dzieci. A temu celowi służy najlepiej małżeństwo. Prawo pokazuje, które zachowania państwo chce promować, a które tylko tolerować (prawo karne - które piętnować i zwalczać). Jeśli obok małżeństwa ustawodawca wprowadza nową instytucję, ze znacznie mniejszymi wymaganiami w stosunku do partnerów, działa na szkodę tego podstawowego narodowego interesu, jakim jest wysoki przyrost naturalny. Żądania wyborców bywają różne. Na przykład takie, żeby pracować jak PRL, a zarabiać jak w RFN. Poseł jest od tego, żeby je rozważyć, przemyśleć i kierować się własnym rozumem. Pani Kim przypominam, że Polska rządzi się zasadą tzw. mandatu nieimperatywnego, to znaczy, że poseł nie może przyjmować od wyborców konkretnych instrukcji co do tego, jak głosować. Demokracja parlamentarna kieruje się zasadą większości politycznej, która daje mandat rządowi. Jeśli większość parlamentarna opowiada się za jakimś rozwiązaniem, rząd wprowadza je w życie (wypracowuje projekt ustawy, przeprowadza ten projekt przez parlament). Jeśli jednak większość parlamentarna nie ma stanowiska w określonej sprawie, wchodzimy w inny tryb postępowania. I taki jest właśnie przypadek ustawy o związkach partnerskich. Koalicja rządząca jest w tej sprawie podzielona, ergo podzielony jest rząd, ergo rząd nie wypracował swojego projektu ani nie poparł żadnego z projektów poselskich (także posła Dunina z PO). Skoro rząd nie ma w tej sprawie stanowiska, to na czym miałaby polegać nielojalność ministra? Przeciwko czemu wystąpił Gowin? Gowin jako minister byłby związany lojalnością gabinetową tylko wtedy, gdyby rząd miał jakiekolwiek stanowisko w sprawie związków partnerskich. W sytuacji gdy rząd stanowiska nie miał, mówienie o nielojalności ministra jest nonsensowne. Roman Graczyk