Pisałem tu tydzień temu, że unoszący się nad tą nowelizacją duch stosunku do narodowej historii, jest mi obcy. Owszem, mamy problem ze sformułowaniem "polskie obozy śmierci", ale nie należało go rozwiązywać tak, jak to w nowelizacji uczyniono. W efekcie bowiem powstał kryzys w naszych stosunkach z Ukrainą, Izraelem i Stanami Zjednoczonymi, jakiego nie znaliśmy od 1989 roku, a do tego obudziliśmy uśpionego demona antysemityzmu na skalę też dotąd w wolnej Polsce nieznaną. Jakie by zatem nie były szlachetne motywy twórców tej nowelizacji, nawarzyli oni nam wszystkim nader gorzkiego piwa, które musimy teraz wypić. W tym sensie to jest nasza, wszystkich Polaków, sprawa. Należy życzyć obozowi rządzącemu, żeby umiał tę bombę rozbroić i w tym sensie należy mu życzyć sukcesu. Uważam, że choć ustawa jest szkodliwa, rozumiem podpisanie jej przez prezydenta w sytuacji jawnego grożenia Polsce palcem. Zresztą wcześniej, z tego samego powodu Senat nie mógł jej złagodzić, skoro ambasador Izraela demonstracyjnie interweniowała przed głosowaniem u marszałka Izby Wyższej. Znaleźliśmy się w pułapce, której źródła leżą głęboko: po części w sferze idei - w komiksowo-heroicznym pojmowaniu narodowej historii; po części w sferze technologii sprawowania władzy - projekt był konsultowany tylko z jednym podmiotem i to takim, o którym było z góry wiadomo, że żadnych zastrzeżeń nie wysunie, bo tym podmiotem była Fundacja Reduta Obrony Dobrego Imienia - Polska Liga przeciw Zniesławieniom. To wszystko prawda, ale po tym, co się stało, nie możemy tak po prostu uderzyć się w piersi i wszystko odkręcić. Państwa tak nie robią - tak robią ludzie, i to jedynie bardzo nieliczni, obdarzeni wybitnym zmysłem moralnym i odwagą cywilną. Czego oczekujemy od bardzo wyjątkowych ludzi, nie możemy tego oczekiwać od bytu zbiorowego, jakim jest państwo. Natomiast na dłuższą metę trzeba będzie się z takiego kształtu nowej ustawy wycofać. Trzeba będzie to zrobić w taki sposób, żeby prestiż państwa nie ucierpiał. To znaczy, uzasadnienie zmiany (nowelizacji ostatniej nowelizacji) nie powinno być zewnętrzne, tylko wewnętrzne. Ciekawe, jak rząd, który w co drugim zdaniu w swych publicznych enuncjacjach powiada, że reprezentuje suwerena, przeprowadzi to. Trzeba będzie trochę zredukować wzdęcie godnościowe i zdobyć się na jakąś współpracę z organizacjami pozarządowymi, dotąd pogardzanymi, a także z opozycją polityczną, dotąd pomiataną i oskarżaną o wysługiwanie się obcym interesom (np. casus posła do Parlamentu Europejskiego Ryszarda Czarneckiego, którego chamski wybryk jest, jak dotąd, gremialnie popierany przez obóz "dobrej zmiany"). Trzeba będzie ten stosunek do krajowych oponentów czy środowisk niezależnych zmienić, żeby uniknąć wrażenia, że Polska cofa się pod naporem obcych państw. To jest wyzwanie dla większości rządzącej. Także opozycja ma tu coś do zrobienia. Bardzo łatwo byłoby stwierdzić, że wszystko to jest wina rządu i partii rządzącej - nb. takie stwierdzenie nie byłoby dalekie od prawdy. Cóż, kiedy dla dobra sprawy tak powiedzieć nie można. Jaka to sprawa? Polskie interesy i polski prestiż w świecie. W imię tego opozycja musi zwalczyć pokusę nazwania rzeczy po imieniu, musi do pewnego stopnia rozgrywać tę sprawę razem z obozem rządzącym. Bywają takie momenty, które domagają się współpracy rządu z opozycją - to jest właśnie taka sytuacja. Wyobrażam sobie, że trwają już ciche konsultacje najważniejszych polityków obozu rządzącego z najważniejszymi politykami opozycji, a także, że wkrótce nastąpią publiczne wspólne wystąpienia rządu i opozycji, które uspokoją atmosferę i ukażą perspektywę wyjścia z pułapki. W każdym razie, tak by się działo w normalnym państwie. Czy Polska jeszcze, po doświadczeniach ostatnich dwóch lat, jest normalnym państwem? Roman Graczyk