Teraz były sekretarz papieski powiada, że nie otrzymał w 2012 r. od duszpasterza polskich Ormian listu z informacjami o księżach, którzy molestują seksualnie wiernych, oraz że w oznaczonym czasie nawet z nim nie rozmawiał. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski powiada zaś, że list wręczył z licznymi i obszernymi załącznikami, co było ich treścią, oraz że kardynał pytał go o różne szczegóły, tudzież obiecał zająć się sprawą. List nosi datę 24 kwietnia 2012 r., ks. Isakowicz-Zaleski opublikował go wczoraj (z opuszczeniami informacji wrażliwych) w obliczu zaprzeczeń kardynała. Komu wierzyć? Ja wierzę ks. Tadeuszowi, bo obserwuję od lat jego drogę życiową, a ona wskazuje, że to jest człowiek prawy i odważny. Jest prawy, bo od dawna ujmuje się za słabymi i krzywdzonymi. Jest odważny, bo nie ugiął się pod presją hierarchii kościelnej, która go kilkakrotnie mocno naciskała, by odpuścił. Nie sztuka gardłować, nawet w słusznej sprawie, gdy wszyscy wokół pieją z zachwytu. Sztuka robić to, gdy nasze środowisko, a nawet - jak w tym przypadku - nasza zwierzchność, rzuca nam kłody pod nogi. Środowiskowy ostracyzm, pomówienia, oskarżenia o działanie na szkodę Kościoła - tego wszystkiego Isakowicz-Zaleski doświadczył na własnej skórze, ale mimo to nie zmienił postawy. Szacunek! Nie wierzę kardynałowi Dziwiszowi, bo blokował w Watykanie informacje o karygodnym zachowaniu abpa Paetza. Nie wierzę mu także dlatego, że nie wykonał ostatniej woli swojego zwierzchnika, publikując osobiste zapiski Jana Pawła II. Czy już nikt tego nie pamięta? "[...] Rzeczy codziennego użytku, którymi się posługiwałem, proszę rozdać wedle uznania. Notatki osobiste spalić. Proszę, ażeby nad tymi sprawami czuwał ks. Stanisław, któremu dziękuję za tyloletnią wyrozumiałą współpracę i pomoc. [...]" (Zobacz). A przecież na słowa Jana Pawła II kard. Dziwisz powołuje się od lat, bez przerwy, czy trzeba, czy nie trzeba, chcąc uchodzić nieledwie za inkarnację papieża. Zresztą duża część Polski katolickiej, ale i duża część Polski niekatolickiej na to się, w swoim czasie, nabrała. A teraz z kolei jest wielu takich, którzy powiadają, że skoro Jan Paweł II miał marne otoczenie, to sam był marnym człowiekiem. Odrzucam i to rozumowanie. Moim zdaniem nie ma tu wynikania ani w jedną, ani w drugą stronę. Wracając do sporu dwóch duchownych, oczywiście moja wiara w słowa Isakowicza-Zaleskiego i moja niewiara w słowa Dziwisza jeszcze o niczym nie przesądzają. Ale jestem spokojny, że prawda wyjdzie na jaw. Jeśli kardynał chce powołania niezależnej komisji, to trzeba go wziąć za słowo i taką komisję powołać. Jednak musiałaby ona być złożona z ludzi rzeczywiście niezależnych. Jeśli inicjatywa ta będzie miała dalszy ciąg i padną kandydatury, przekonamy się szybko, czy kard. Dziwisz traktuje swoją deklarację poważnie. Stawia się, także w kontekście tego sporu, ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu dwa zarzuty: że ma obsesję na punkcie homoseksualizmu oraz, że ma obsesję na punkcie agentury służb specjalnych PRL. Oba odpieram. Po pierwsze, molestowanie seksualne w Kościele ma przede wszystkim charakter homoseksualny. Łatwo to zrozumieć, biorąc pod uwagę ten podstawowy fakt, że prezbiterzy są tu tylko mężczyznami, a do niedawna ministranci byli tylko chłopcami. Młodzi kandydaci na kapłanów o skłonnościach homoseksualnych przebywają w latach swojej formacji we wspólnocie wyłącznie męskiej, tam też najczęściej ich skłonności przejawiają się czynnie. Ten zasadniczo męski skład kościelnych wspólnot (seminariów, zakonów, parafii etc.) to jest obiektywna rzeczywistość. Stąd i przewinienia de sexto, są zazwyczaj przewinieniami homoseksualnymi. Znacznie rzadziej nadużycia seksualne duchownych mają charakter heteroseksualny. Tak po prostu jest, dlaczego z tego czynić zarzut ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu? Po wtóre, Kościół nie ma do homoseksualizmu stosunku neutralnego. Są tacy, którzy uważają, że doktryna kościelna powinna w tym punkcie zostać zmieniona. Ale na razie zmieniona nie została. Ks. Isakowicz-Zaleski wyprowadza stąd - całkiem zasadnie - taki wniosek, że księża, którzy są czynnymi homoseksualistami, łamią potrójnie swoje powołanie: raz - dlatego, że nie zachowują celibatu, dwa - dlatego, że nie zachowują go, uprawiając stosunki erotyczne z mężczyznami (z kościelnego punktu widzenia czynny heteroseksualizm jest mniejszym przekroczeniem zasad), a trzy - dlatego, że krzywdzą innych ludzi. Oczywiście, waga moralna tych przewin jest odwrotna do kolejności, którą się tu posłużyłem. W każdym razie, homoseksualizm w Kościele jest czymś innym niż homoseksualizm poza Kościołem. Czy naprawdę i z tego należy czynić zarzut ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu? Co do SB-eckiej agentury, to trzeba wiedzieć, że w jej pozyskiwaniu policja polityczna PRL-u posługiwała się możliwie najskuteczniejszymi metodami. A do najskuteczniejszych należał właśnie szantaż oparty na sprawach obyczajowych. Szczególnie w stosunku do duchownych katolickich. Postraszenie księdza-homoseksualisty, że się ujawni jego orientację seksualną, było naprawdę skuteczną bronią. Stąd kościelna agentura była często orientacji homoseksualnej. Kto tego nie wie, niech postudiuje archiwa IPN. Tak po prostu było. Zatem iunctim, jakie ks. Isakowicz-Zaleski często czyni, między brakiem konsekwentnej lustracji w Kościele, a nierozliczeniem przestępstw de sexto w tymże Kościele, jest w pełni uzasadnione. Żeby traktować tę zależność poważnie, nie potrzeba wcale ulegać ani obsesji na punkcie homoseksualistów, ani obsesji na punkcie tajnych współpracowników SB pośród księży. Wystarczy znajomość mechanizmów władzy w PRL i zdrowy rozsądek. Konfrontacja ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego z kard. Stanisławem Dziwiszem ma szansę być przełomem w walce z największym obciążeniem Kościoła w naszych czasach. To jest dla Kościoła szansa. Czy zostanie ona wykorzystania, zależy od tego, jak zachowają się decydenci: wedle logiki urzędu, czy wedle logiki prawdy. Roman Graczyk