Wczoraj na czoło frontu obrońców dobrego smaku i moralności wybił się Marek Siwiec - dawniej wieloletni działacz ZSP i PZPR, później SdRP i SLD, obecnie poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia partii Grzegorza Napieralskiego. W wieczornej rozmowie w TVN24 z szefem pionu badawczego IPN, Łukaszem Kamińskim, Siwiec powtórzył wszystkie główne anty-IPN-owskie mity krążące w debacie publicznej od wielu lat. Prowadzący rozmowę Piotr Marciniak zdawał się nie być tym w jakikolwiek sposób poruszony, przeciwnie, ostro napierał na Kamińskiego w podobnym co Siwiec duchu. Nigdy nie oczekuję od dziennikarza politycznego, że będzie się zgadzał ze swoim rozmówcą, ten gatunek wymaga sporu, nawet gdyby był w jakiejś mierze sztucznie wykreowany. Ale wymaga też równowagi: podobnego dystansu do obu (czy wielu) rozmówców. Tego zabrakło i w tym sensie Marciniak wpisał się w dominujący, poprawny politycznie, nurt myślenia o PRL i SB oraz - prawem kontrastu - o IPN. Uważam to myślenie za gruntownie chybione. Siwiec wyśmiewał się z IPN, że w rzeczonych dokumentach z lat 80. SB powołuje się na informacje o charakterze towarzyskich plotek (że podobno ojciec Aleksandra Kwaśniewskiego miał kiedyś, przed laty, w zaufanym towarzystwie powiedzieć, że ...). Otóż, to jest klasyczne robienie publiczności wody z mózgu. Musimy bowiem odróżnić wartość tego rodzaju informacji (bezsprzecznie wątłą) od niezbitego faktu, że na krótko przed upadkiem PRL-u (w okresie Okrągłego Stołu i nawet jeszcze po wyborach czerwcowych) SB interesowała się Kwaśniewskim - jednym z liderów rządzącej partii i ministrem w rządzie Rakowskiego. Ważna nie jest zawartość tej informacji o ojcu Kwaśniewskiego, lecz sam fakt, że policja polityczna zbierała informacje na członka rządzącego establishmentu. Siwiec perrorując o marnowaniu publicznych pieniędzy (skoro IPN powtarza za SB tak błahe informacje...) nie zauważył, co tu jest naprawdę ważne. Albo raczej (skłaniałbym się do tego drugiego) udawał, że nie wie. Oskarżał też Siwiec IPN o złośliwe ujawnienie tych, a nie innych, informacji, akurat teraz, a nie kiedy indziej. To jest, otóż, przykład jednego z najgłębiej utrwalonych fałszywych przekonań na temat IPN-u. Od trzech lat prowadzę pewien projekt badawczy w oparciu o akta zgromadzone w krakowskim oddziale IPN. Przeczytałem setki dokumentów wytworzonych przez SB i żaden z nich nie ma obowiązującej dzisiaj klauzuli tajności. Nie mają jej też, rzecz jasna, dokumenty świadczące o "sprawdzaniu" przez SB Kwaśniewskiego w latach 80. Oczywiście na tych dokumentach widnieją stosowne formuły, naniesione tam decyzją oficerów SB: "tajne", "ściśle tajne", "tajne specjalnego znaczenia", ale to są klauzule nadane przez SB i nieobowiązujące co najmniej od czasu, gdy powstał IPN. Tajność w rozumieniu SB-ckim nas przecież nie dotyczy. Można wręcz powiedzieć, że racją bytu IPN-u jest czynienie dostępnym tego, co SB czyniła zakrytym przed wzrokiem publiczności. Dziś tajna pozostaje niewielka część dawnych archiwów, ta którą ocenia się (inna rzecz, czy zawsze słusznie) jako ważną obecnie dla bezpieczeństwa państwa. Praca setek badaczy i dziennikarzy, którzy na co dzień od wielu już lat korzystają z tych archiwów obywa się doskonale bez dostępu do materiałów dzisiaj jeszcze tajnych. Czy pan Siwiec zauważył, że formułując absurdalny zarzut pod adresem IPN, broni tajności w rozumieniu SB-ckim, nie zaś w rozumieniu demokratycznego państwa prawa? Wreszcie próbował poseł Europejskiej Partii Socjalistów upiec przy tej okazji pieczeń - by tak to nazwać - antylustracyjną. Powiedział mianowicie, że skoro SB inwigilowała Kwaśniewskiego, to tym samym wykluczony jest zarzut co do jego agenturalności. Nie wiem, naturalnie, jak to było z Aleksandrem Kwaśniewskim. Ale wiem, bo sam badam podobnego typu dokumenty, że tu nie chodziło o systematyczną inwigilację z całym, towarzyszącym jej arsenałem środków (podsłuch, kontrola korespondencji, informacje od agentury etc.). Kwaśniewskiemu SB nie założyła "sprawy", tylko zastosowała wobec niego proste "sprawdzenie". Takich "sprawdzeń" dokonywano nagminnie i to także w odniesieniu do czynnych agentów. W takim wypadku traktowano to jako weryfikację postawy agenta w stosunku do SB: czy szczerze współpracuje, czy uprawia jakąś grę. W aktach znajdziemy takich informacji o agentach nieskończenie wiele. Powtarzam, nie wiem, czy Kwaśniewski współpracował z SB, natomiast argument, jakiego na jego obronę użył wczoraj Siwiec, jest funta kłaków warty. Roman Graczyk Zobacz artykuł "Haki na Aleksandra Kwaśniewskiego" - KLIKNIJ Przeczytaj, jak bronił się Aleksander Kwaśniewski - KLIKNIJ