Piszę o tym, ponieważ byłem wtedy - pod koniec kwietnia - jednym z nielicznych, którzy głosili, iż są duże szanse, że nowy prezydent (najlepiej rokował już wtedy Emmanuel Macron) będzie miał większość w Zgromadzeniu ("Francją nadal będzie się dało rządzić"). Wywodziłem tę tezę głównie z siły instytucji politycznych V Republiki: z faktu, że wybory do Zgromadzenia następują zaledwie kilka tygodni po wyborach prezydenckich i dają nowemu prezydentowi premię za zwycięstwo; z logiki wyborów większościowych w dwóch turach, które wybitnie sprzyjają silniejszym ugrupowaniom, kosztem słabszych; z historii w końcu, pokazując, że prawie zawsze nowo wybrany prezydent uzyskiwał od wyborców narzędzia realizacji programu, który wyniósł go do władzy, czyli większość absolutną w Zgromadzeniu. Teraz, gdy stało się tak, jak przewidywałem, wszyscy robią mądre miny. Wszyscy, łącznie z tymi, którzy przepowiadali, iż Francją nie będzie dało się rządzić. To nam coś mówi o swoistej kulturze polemicznej, dominującej w naszej publicystyce. I mówi nam też coś o małym zrozumieniu dla znaczenia instytucji politycznych dla treści życia politycznego. To drugie jest - oczywiście - ważniejsze - i o tym chciałbym powiedzieć kilka słów. Otóż w naszym pięknym kraju powszechne jest lekceważenie znaczenia instytucji. Wynika to zapewne z długiej tradycji, najpierw liberum veto, potem liberum conspiro. Zgoda, ale te okoliczności ustały w roku 1989, a jednak powszechne lekceważenie instytucji przetrwało. Dominuje u nas myślenie typu: "ważne są kadry" (Lenin), albo jeszcze gorsze typu "trzeba to jakoś załatwić" - co jest tylko maską dla klientelizmu. Tymczasem szacunek dla prawa niespecjalnie się zakorzenił w ciągu 28 już lat wolnej Polski. Także niespecjalnie zakorzeniło się przekonanie, że instytucje same przez się wytwarzają pewne mechanizmy, i że dlatego należy dbać o ustanowienie dobrych instytucji. Gdy ktoś pamięta żenujący poziom debaty konstytucyjnej sprzed 20 lat, wie o czym tu piszę. Na te ogólne niedostatki szacunku i rozumienia sensu instytucji nakłada się jeszcze sytuacja szczególna, związana z prowadzeniem się obecnego rządu i prezydenta, którzy z łamania prawa pod hasłem: "mamy demokratyczną legitymację, więc nie musimy przestrzegać litery prawa" uczynili wprost zasadę rządzenia. To wszystko sprawia, że komentatorom politycznym, publicystom, a niekiedy nawet politologom polskim z takim trudem przychodzi uznać znaczenie czynnika instytucjonalnego w polityce. Stąd ta, tak powszechna przed dwoma miesiącami opinia, że Francją po wyborach parlamentarnych nie będzie dało się rządzić. Ale - powtórzę - mniejszym problemem jest ta pomyłka, ostatecznie Francja poradzi sobie bez, lepszych lub gorszych, analiz jej sytuacji płynących z Polski. Większym problemem są różnorakie powody, dla których ta pomyłka nam właśnie się przydarzyła. Marzę o takiej polskiej opozycji, o takich polskich liderach politycznych i o takich polskich komentatorach polityki, którzy wielkim głosem wołają: "po pierwsze, instytucje!" Bo dopiero wtedy mogliby tak zacząć myśleć przeciętni Polacy. Roman Graczyk