Jak pamiętamy, stary system, przyjęty po kryzysie migracyjnym z 2015 r., polegał na obowiązkowej relokacji imigrantów pomiędzy wszystkie państwa członkowskie. Obowiązkowej w tym sensie, że każde państwo członkowskie powinno było przyjąć pewną liczbę imigrantów, ale - wbrew temu, co pisała wtedy, a szczególnie potem część prasy w Polsce - kwoty nie były odgórnie narzucane. Polska zadeklarowała w 2015 r., głosem ówczesnej premier Ewy Kopacz, że przyjmie siedem tys. osób (wobec dziewięciu tys., jakich domagała się Komisja). Ale i tak zgoda rządu polskiego na owe siedem tys. wywołała głośne kontrowersje i była potężnym paliwem politycznym w kampanii wyborczej Prawa i Sprawiedliwości. Także inne państwa byłego bloku komunistycznego w Europie nie były skłonne przystać na te reguły, w tym szczególnie pozostałe kraje Grupy Wyszehradzkiej. W efekcie system nie zadziałał. I chociaż problem migracyjny jest obecnie znacznie mniej nasilony niż wtedy, to wciąż pozostaje jednym z największych wyzwań stojących przed Unią. Czy tym razem się uda? Nowy system opiera się na trzech filarach: powstrzymywanie nowych imigrantów przed próbą przyjazdu (najczęściej: przypłynięcia przez Morze Śródziemne) do Europy; oddzielenie osób mających tytuł do ubiegania się o status uchodźcy od pozostałych; przyjęcie uchodźców i odesłanie do krajów pochodzenia, tych którym statusu uchodźcy odmówiono. Każdy kraj członkowski ma obowiązek wziąć udział w systemie, ale niekoniecznie musi przyjąć przybyszów na swoje terytorium - co było kością niezgody wcześniejszych uregulowań. Jednak gdy nie przyjmuje do siebie uchodźców, musi w inny sposób przyczynić się do rozładowania problemu: może pomóc finansowo, może też zająć się pomocą krajom frontowym w odsyłaniu imigrantów, którym nie przyznano statusu uchodźcy, do krajów pochodzenia. Łatwo przewidzieć, jak zareagują państwa członkowskie na tę nową propozycję. Państwa frontowe (Włochy, Grecja, Hiszpania i Malta) - z wyczekiwaniem, czy system tym razem zadziała i przyniesie im jakąś ulgę. Państwa "starej Unii" - z nadzieją, że ostatecznie trafiać będzie na ich terytoria mniej imigrantów, niż do tej pory. Państwa "nowej Unii" - z ulgą, że nie muszą przyjmować przybyszów z odległych geograficznie i obcych kulturowo stron świata. Ale nowy system, jakkolwiek daje nadzieję na wyjście z impasu, kryje też w sobie pułapki dla krajów "nowej Unii". Pierwsza jest taka, że władze tych krajów, wybierając na ochotnika funkcję "wykidajły", będą tyleż zyskiwać popularność w swoich krajach, ile umacniać w oczach zachodniej opinii publicznej wizerunek - mówiąc delikatnie - "zaściankowy". Druga taka, że jeśli jako "wykidajły" nie odeślą do domu zaplanowanej liczby imigrantów przebywających w Grecji czy we Włoszech, to będą musiały taką ich liczbę przyjąć do siebie i dopiero stąd kontynuować proces przymusowego powrotu do Afryki czy do Azji. W sumie system ma szansę okazać się skuteczniejszym niż dotąd sposobem rozwiązania problemu imigracyjnego, ale zarazem zapewne wzmocni podziały na państwa "nowej Unii" i "starej Unii". Kto patrzy perspektywicznie, ten wie, że to nie leży w naszym interesie. Roman Graczyk