Prezydent Sarkozy zaprosił do Pałacu Elizejskiego przywódców partii politycznych na konsultacje w związku z sytuacją zagrożenia. Wszyscy przyjęli zaproszenie, mimo tych kontrowersji. I byłoby w tamtejszych obyczajach czymś niezrozumiałym, gdyby stało się inaczej. O czym rozmawiano z prezydentem, nie wiadomo. Rozmowa miała charakter konfidencjonalny - i to też wszyscy rozumieli. Wiadomo, że Sarkozy do pewnego stopnia wtajemniczył swoich rozmówców w wiedzę, jaką dysponują w tym zakresie służby specjalne, i zastanawiał się wspólnie z nimi nad możliwymi reakcjami państwa. Wiadomo, że rządzi rząd i on bierze odpowiedzialność za efekty rządzenia, ale w pewnych nadzwyczajnych sytuacjach rząd może i powinien skonsultować swoje zamiary z opozycją, a opozycja nie powinna rządowi tego odmówić. Dlaczego nie powinna? Bo w takiej sytuacji, kiedy chodzi o bezpieczeństwo państwa, już się nie kalkuluje, kto z tego wyciągnie większe zyski polityczne. Trawestując pewne znane w Polsce hasło polityczne, można by to ująć w słowa: bo Francja jest najważniejsza. Słuchałem wtedy wywiadu z Martine Aubry, przywódczynią Partii Socjalistycznej, czyli największej formacji opozycyjnej, o której się mówi "parti du gouvernement", czyli partia pretendująca do rządzenia. Pani Aubry mówiła o spotkaniu z prezydentem jako o czymś, w tej nadzwyczajnej sytuacji, normalnym: bo Francja jest najważniejsza. Dlaczego o tym piszę? Bo w sytuacji mordu w biurze poselskim PiS-u przywódca PiS-u zapomniał o swoim własnym haśle z wyborów prezydenckich i uznał, że to jest znakomita okazja do eskalacji konfliktu politycznego. Zgoda, konflikt jest nieodłączny od demokracji, ale przecież nie w każdej sytuacji. To, co się stało w Łodzi, powinno skłaniać wszystkich odpowiedzialnych polityków do uspokajania emocji. Gdybyśmy mieli klasę polityczną z prawdziwego zdarzenia, natychmiast przywódcy wszystkich partii wystąpiliby z jakąś wspólną inicjatywą polityczną. Tak się nie stało, a największa w tym "zasługa" lidera PiS-u. Jeden wariat zamordował człowieka z biura PiS-u, drugi może zamordować kogokolwiek, a potem sprawy mogą się już wymknąć spod kontroli. Żaden odpowiedzialny polityk nie powinien takiego niebezpieczeństwa lekceważyć. Tymczasem Kaczyński wprost gra na tym nieszczęściu. Uważam, że Jarosław Kaczyński dowiódł tym, że pojęcie racji stanu jest mu obce. To nie unieważnia, oczywiście, dyskusji o polskiej polityce, o odpowiedzialności polityków za powstanie atmosfery, która popchnęła Ryszarda C. do zbrodni, ani o odpowiedzialności rządu i Platformy w tej mierze. Ale również o odpowiedzialności PiS-u i jego lidera. Bo przecież wizja anielskiego PiS-u i diabolicznej PO nie jest warta funta kłaków. Nie wiem jeszcze, gdy piszę te słowa, czy Jarosław Kaczyński w końcu przyjdzie na dzisiejsze (wyznaczone na 11.30) spotkanie z prezydentem Komorowskim. Jak dotąd wszystko wskazuje, że wybrał logikę totalnej konfrontacji i na niej buduje swoje rachuby polityczne. Ciekawe, czy poprawnie rachuje. Roman Graczyk