Zakręt polityczny dokonany przez rządzącą ekipę ma przede wszystkim dwa wymiary: europejskiej polityki dyscyplinowania wydatków budżetowych oraz francuskiej polityki pobudzania konkurencyjności. Co mówił Hollande-kandydat? Zarzekał się, że nie podpisze europejskiego paktu budżetowego, który - poprzez politykę cięć wydatków publicznych - jego zdaniem miał doprowadzić do dalszego osłabienia koniunktury w Unii. Mocnym punktem jego kampanii prezydenckiej było oświadczenie, że po zdobyciu władzy doprowadzi do renegocjowania paktu. Każdy, kto miał trochę oleju w głowie, wiedział, że to humbug: że niemożliwe, bo jest utrwalonym obyczajem w Unii (i w ogóle w cywilizowanych stosunkach międzynarodowych), że następny rząd dotrzymuje zobowiązań rządu poprzedniego w stosunku do partnerów zewnętrznych. Pakt został - z trudem, jak zawsze - wynegocjowany w gronie 27 państw i teraz psim obowiązkiem wszystkich rządów, obojętne czy ze świeżą czy z mniej świeżą legitymacją demokratyczną, jest przeprowadzić proces ratyfikacji. Zatem to, co zaproponował Hollande, było jakimś curiosum, już choćby co do formy (niezależnie od tego, że było nieodpowiedzialnością co do treści, bo pakt budżetowy jest jednym z ważniejszych narzędzi ratowania gospodarki strefy euro, a więc także gospodarki Francji). Co jeszcze mówił Hollande-kandydat? Nie szczędził słów krytyki pod adresem polityki konkurencyjności prowadzonej przez ówczesną większość prawicową, w tym uchwalonej już przez parlament reformy tzw. VAT socjalnego. VAT socjalny, to kombinacja dwóch wektorów ekonomicznych: obniżenia podatków dla przedsiębiorstw i podniesienia podatków od towarów i usług dla konsumentów. To pierwsze miało pobudzić konkurencyjność francuskiej gospodarki (jej niska konkurencyjność jest przekleństwem tej gospodarki), natomiast straty powstałe z tego tytułu dla budżetu miały być zrównoważone przez wzrost VAT-u. W kampanii prezydenckiej Hollande używał sobie na owym "TVA-sociale" do woli, argumentując, że rząd prawicy jest przyjacielem kapitału i wrogiem ludu. Przyszły wybory, Hollande je wygrał. I co zrobił? Oczywiście nie renegocjował paktu budżetowego, bo to było niemożliwe. Hollande uzyskał od swoich partnerów europejskich na szczycie pod koniec czerwca zgodę na przeznaczenie pewnej kwoty na prorozwojowe inwestycje. Tylko tyle. Wtedy specjaliści od polityki-narracji doradzili Hollande'owi, by przedstawił rezultat szczytu jako renegocjowanie paktu, zapowiadane w czasie jego kampanii. Totalna ściema, ale pozwalająca socjalistom utrzymywać, że Hollande dotrzymał słowa. Potem przyszła jesień i coraz to gorsze prognozy ekonomiczne. Kilka dni temu premier Jean Marc Ayrault ogłosił dwie ważne decyzje: obniżenie podatków dla przedsiębiorców i podniesienie VAT-u. Czyli, w gruncie rzeczy, powrót do polityki gospodarczej ekipy Sarkozy'ego-Fillona, oprotestowanej w czasie kampanii i przekreślonej zaraz po zdobyciu władzy przez formalne anulowanie decyzji poprzedniej ekipy. Teraz mieliśmy konferencję prasową prezydenta (we Francji takie konferencje od czasów de Gaulle'a są rzadkie i solenne, a to tworzy "event"). Hollande zjadł surową żabę, ale powiedział Francuzom we wtorek, że zjadł smacznego bifteka i że popił go szklaneczką ulubionego "vin rouge". I wszyscy są zadowoleni. Roman Graczyk